Strony

niedziela, 23 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 2

 Była burza. Dzień zdawał się być tak przerażająco ponury... Dobijał mnie, pogrążałam się w smutku z jego winy. Krople dudniły w okno. Gdzieś w oddali uderzały błyskawice. Żadna nigdy, gdy byłam na parapecie, nie uderzyła w pobliżu. Ciekawiło mnie, jak one wyglądają tak naprawdę. Czy są namacalne.. czy też nie. Może to zbiorowiska wściekłych duchów ognia... A może zgodnie z grecką mitologią ciska je Zeus? Chciałabym znać odpowiedź...
 Ten dzień nie tylko ja uważałam za okrutny. Aż połowa klasy Tiffany Mireles nie przyszła do szkoły. Może byli chorzy... albo po prostu nie chcieli moknąć w drodze. Ja nigdy nie byłam mokra...
 Mało ludzi przechadzało się po korytarzu. Nie mogłam zająć swoich myśli podpatrywaniem zachowań, podsłuchiwaniem rozmów. Ciągle tylko niepokoiłam się zdarzeniami za oknem, tym hałasem grzmotów. Strach... rzadko zdarzało mi się wtedy go doświadczać.
 Podczas tej burzy, było zupełnie ponuro. Atmosfera w jakiej się znalazłam, była okropna. Chciałabym móc wtedy uciec. Bałam się, naprawdę bałam się o swój los. Co może rzeźba z okna? Ani się nie obroni przed piorunem, ani nie uratuje się przed upadkiem, gdy ktoś zechce ją strącić. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale... Każdego dnia, moje życie mogło się skończyć, albo uszkodzić. Dopiero tamtego dnia to do mnie dotarło.
 I nareszcie na korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Było to zjawisko niespodziewane, lekko się zlękłam. Prędko jednak odetchnęłam z ulgą. Przerwa to zawsze była dla mnie chwila relaksu. Spojrzałam więc na drzwi, za którymi mieściła się sala matematyczna. Klamka poruszyła się bardzo wolno, co wykluczyło Jessicę Dinkins. Drzwi lekko się uchyliły... a potem zza nich wyszła Evelyn. Pamiętam, że obiecałam opowiedzieć wam coś o niej. A skoro przyszło mi opisywać ten burzowy dzień, zapewne nie zaszkodzi wspomnieć o tej urokliwej dziewczynie.
 Zacznę tak, że Evelyn Ballard jest najlepszą i jedyną przyjaciółką Miss CC, czyli Christy Carpenter. Zdają się być zazwyczaj nierozłączne, co dziwne bo z mojego punktu widzenia, powinny się nienawidzić. Dlaczego? Otóż Evelyn jest osobą spokojną, cichą, nie potrafiącą dobrze się ubrać. A jej przyjaciółka to zupełne przeciwieństwo. Jednak ja, która nigdy nie mogła mówić o prawdziwej przyjaźni, bo Gina w końcu... nią nie była, nie znam większej ilości powodów do przyjaźni niż tylko wspólne zainteresowania.
 Evelyn Ballard, niska dziewczyna bez talii, z czerwonymi okularami na nosie. Gdy chodziła po korytarzu... nie potrafię tego opisać. Odnosiłam wrażenie, że mogłaby mnie usłyszeć. Często czytała książki. Miała jasno rude włosy, lekko też jakby w brudnym odcieniu, sięgały jej do łopatek. A na sobie zawsze miała sweter. Kolor najwyraźniej nie grał dla niej roli. Do takiej górnej części ubioru dobierała czarną spódnicę i rajstopy, o grubości zależnej od pory roku. Wszyscy mówili że nie jest modna, że wygląda okropnie, a mimo to nigdy nie czuła się przez to gorzej. Nie zmieniała się. Na dobrą sprawę, gdyby nie jej kontakty z Miss CC, mogłaby stać się moim autorytetem.
 Evelyn wyszła z sali, z ciemnoczerwoną torbą przewieszoną przez ramie. W dłoni spuszczonej wzdłuż ciała trzymała niewielką książkę. Nie mogłam przeczytać tytułu. Jednak właśnie to... Pozwoliło mi zupełnie zapomnieć o burzy, o strachu.
 Dziewczyna, wraz z całą jej klasą miała mieć następną lekcję w sali obok. Wszyscy rozłożyli swoje rzeczy przy ścianie, przed drzwiami. Rudowłosa natomiast postawiła torbę na ziemi, pod parapetem. Sama podsadziła się i usiadła dokładnie obok mnie. To było częste zjawisko, że uczniowie zajmowali miejsca przy oknach, co było ogólnie zabronione. Evelyn najwyraźniej nie przejmowała się zakazami. Wygładziła dłonią swoją spódnicę, położyła na niej książkę po czym zerknęła w moim kierunku. Na jej twarzy, właśnie wtedy pojawił się uśmiech.
- Witaj. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moja obecność.- powiedziała. Wtedy, ten jeden raz, najwyraźniej słyszałam jej głos. Dlatego że to był dzień, jedyny w tamtym czasie, w którym Christy nie było w szkole. Gdyby była, Evelyn nigdy by się do mnie nawet nie zbliżyła.
 Pogłaskała mnie nawet, po łbie całym w łuskach. Potem podsunęła się w taki sposób otwierając książkę, że wyraźnie widziałam każdą linijkę tekstu. Nie wiem dlaczego, ale potrafiłam przeczytać każde słowo.
 Opowieść, jaką czytała dziewczyna, zapewne mówiła o życiu mężczyzny, który nieustannie podróżował. Przenosił się z miejsca na miejsce, nie miał swojego własnego kąta. Nie dane mi było przeczytać od początku... jednak... mogę przytoczyć wam to, co dokładnie pamiętam. Książka, była formą pamiętnika, a czytając każde słowo, słyszałam głos Benny'ego Molland'a...
 "Pewnego dnia lecieliśmy z odbitą z rąk Indian, piękną Rive. Podróż postanowiłem odbyć balonem. W końcu nigdzie nie było mi spieszno, a pogoda zapowiadała się obiecująco. Miałem zamiar wylądować z tą kobietą jak najdalej od Indii, wiedziałem że boi się tamtego miejsca. Podczas podróży wciąż jednak nie mogła przypomnieć sobie swojego pochodzenia. Miałem nadzieję, że amnezja nie potrwa długo, zaszczytem byłoby odstawić ją do domu.
 Za pieniądze, za które sprzedałem kolekcjonerowi z Surat, złotą statuetkę wojownika z głową tygrysa, zakupiłem balon. Ten środek transportu wydawał się być w doskonałym stanie, jak na taką podróż, jaka czekała nas oboje. Sprawdziłem wytrzymałość kosza i lin, zaopatrzyłem się w prowiant na trzy dni lotu. Rive natomiast usiłowała przekonać się do szybowania w przestworzach. Nie wydawało mi się, żeby kiedykolwiek w życiu w ten sposób podróżowała, nie było jednak wyboru.
 Wsiedliśmy któregoś dnia wieczorem bodajże, z zamiarem wylądowania po dokładnie trzech dniach lotu. Kobieta, którą miałem u swojego boku, milczała długi czas. Gdy tylko zerkałem w jej stronę, wznosząc balon w górę, widziałem lęk. Miałem nadzieję, iż wyzbędzie się go, abyśmy mogli porozmawiać.
 Tak też stało się po kilku godzinach, piękna Rive przemówiła do mnie. Nie był to wcale zobowiązujący temat. Zapytała o moją wprawę w podróżowaniu. Szczerze powiedziawszy już wtedy miałem duże pojęcie o świecie. Opowiedziałem jej więc o swoich przygodach ze stadem słoni, zapędzanych do kręgu baobabów przez trzy potężne lwice. Wspomniałem o przygodzie w Ameryce południowej, gdy moja łódź przemierzająca wody Amazonki, utknęła na mieliźnie i jak pomogli mi miejscowi poszukiwacze złota. Słuchała moich historii z zapartym tchem, a mnie rozpierała duma.
 Zagadaliśmy się. Zupełnie uszła mojej uwadze pogoda, ciemna chmura w którą wleciał nasz balon. Gdy jednak zaczęło robić się coraz ciemniej i zimniej, przejrzałem na oczy. Pioruny zaczęły błyskach wokoło. Rive pisnęła na odgłos grzmotów, ja jednak nie potrafiłem pocieszyć.. Serce podróżnika, jakie we mnie biło, zlękło się.
 Usiłowałem, bezskutecznie, wyprowadzić balon z chmury burzowej. Długi czas szarpałem się z linami, z ogniem. W końcu jedna, potężna błyskawica uderzyła o włos od kosza. Ten jednak zachwiał się poważnie. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale piękna Rive właśnie wtedy... Wypadła. Pisnęła, ujrzałem jeszcze przerażenie na jej twarzy, zdążyłem wyciągnąć dłoń... lecz nie złapałem jej. Zniknęła z mojego pola widzenia."
 Tylko tyle, z przygody Benny'ego Molland'a udało mi się przeczytać. W chwili wypadku Rive, Evelyn zamknęła książkę, z powodu dzwonka, który uszedł mojej uwadze. Zeskoczyła zgrabnie z parapetu, po czym odwróciła się do mnie. Zupełnie jakby wiedziała, że i ja czytałam tę opowieść. Uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwyciła swoją torbę i wbiegła za tłumem uczniów do klasy.
 Gdybym mogła, poprosiłabym ją o pożyczenie mi tej książki. Chciałabym móc wiedzieć czy piękna Rive przeżyła. Miałam nadzieję, że tak, była to w końcu pierwsza książka, także jedyna, którą czytałam. Nie mogła tak nieszczęśliwie się skończyć.
 Ale gdy dzwonek znów zadzwonił, nie poznałam ciągu dalszego. Wy jednak, macie taką możliwość. Zawsze będę wam opowiadać historie, gdy znów zacznie się przerwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz