Strony

niedziela, 30 sierpnia 2015

"Wysokie loty" Rozdział 2

"Smok razy jeden" Dziedziniec akademii. Miejsce pełne spokojnej atmosfery, nieprzerwanej niczym. Drobne, niebieskie ptaki ćwierkały w koronach drzew, które rosły dookoła dziedzińca. Po środku znajdowała się ciemna, kamienna płyta, nawet sporych rozmiarów. Tego dnia, naokoło niej rozstawione były ławki i krzesła. Naturalnie, jak na tak nieliczną akademię jak ta, miejsc siedzących było o wiele za dużo.Drzwi pobliskiego gabinetu dyrektora, mieszczącego się na północ od dziedzińca, otworzyły się. Porządnie skrzypiały, nie oliwione przez cały rok. Nikt nie widział potrzeby by to robić, w końcu sam pan dyrektor nie specjalnie przesiadywał w gabinecie. Teraz jednak musiał, w końcu czekało go długie powitanie nowych uczniów i wyjaśnienie im zasad nowego półrocza. Miał nadzieję ze szybko pójdzie, lub że uczniowie zadawać będą jakieś ciekawe pytania.Dyrektor stanął na środku kamiennej płyty. Postawił sobie wysoki stolik, który przyniósł i ułożył na nim papiery. Spisy zespołów, wyników w nauce i uczniów. Wszystko co potrzebne. Po chwili blond-włosy mężczyzna odwrócił się zamaszyście i wrócił do gabinetu. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, kupiony specjalnie na tę okazję. Na wysokości prawej piersi przypiął sobie zapinkę z herbem szkoły, cztero-głowym smokiem koloru złotego, którego jedna z paszcz zieje ogniem do góry, tworząc wielki parasol nad pozostałymi. Sam pan dyrektor był bardzo wysoki i dość szczupły. Przyjemnie patrzyło się na jego sylwetkę i twarz, którą okalały jasne, długie włosy.Rozejrzał się po pomieszczeni i wypiął z gniazdka przedłużacz. Przewiesił go sobie przez ramię po czym ściągnął nowy praktycznie mikrofon z wysokiej szafki. Te dwie rzeczy zabrał ze sobą i zamknął drzwi gabinetu. Przedłużacz podpiął na zewnątrz, po czym włączył mikrofon i ustawił go na stoliku. Dziedziniec wciąż był prawie pusty. Dyrektor Noble zerknął na zegarek. Miał piętnaście minut. Otrzepał ramię, na którym jak się okazało zostało parę drobinek kurzu, gdyż przedłużacz był brudny. Nagle spośród drzew, na ścieżce wiodącej na dziedziniec wyłoniła się postać. Pierwszy nauczyciel zdecydował się przybyć na umówione miejsce spotkania. Była to kobieta, Victoria Kite, która w tym roku miała uczyć teorii jazdy. To pierwszy rok jej pracy, sama parę lat temu wybyła z tej właśnie akademii.Nauczycielka miała kasztanowe włosy, związane z tyłu głowy w śmieszną, odstającą kitkę. Z każdym jej krokiem kucyk podskakiwał wybijając rytm kroków. Dyrektor uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła ten gest nieco zaskoczona i zajęła miejsce siedzące na najbliższej ławce. Mężczyzna, z racji tego że miał jeszcze trochę czasu i nie znał zupełnie kobiety, którą zatrudnił zbliżył się ku niej.- Witam.- przywitał się i usiadł na ławce obok.- Nazywam się Robin Noble.- przedstawił się.- Witam.- powiedziała kobieta nieśmiało.- Och, pan dyrektor tak?- zawstydziła się jeszcze bardziej. Nie miała okazji rozmawiać z własnym szefem. Zatrudnił ją pocztą, sama wysłała zgłoszenie.- Tak, we własnej osobie.- przyznał blond-włosy. Uśmiechnął się.- Pani to zapewne Victoria Kite?- zagadnął, domniemając że tak właśnie jest. Skinęła głową.- Tak, to własnie ja.- powiedziała powoli.- Ogromnie panu, panie dyrektorze dziękuję za zatrudnienie mnie w pańskiej szkole.- dodała po chwili z wdzięcznością w głosie. Widać, na tej pracy zależało jej ogromnie. W końcu... zajęła miejsce kogoś innego, kogoś kto uczył uprzednio. Miała świadomość, że przez nią być może ktoś stracił pracę... i że uczniowie nie specjalnie się z tego powodu ucieszą.Dwoje ludzi, miało jeszcze rozmawiać gdy usłyszeli kroki z zachodniej strony parku. Ktoś szedł w ich kierunku na wysokich obcasach, lecz wcale nie powoli. Szedł bardzo szybko! Z pośród cieni, na słoneczny dziedziniec wyszła niebiesko-włosa nauczycielka głębinologii. Trzymała przy klatce piersiowej plik papierów. Była ubrana jak zawsze, dość nietypowo. Na rozpoczęcie roku założyła spódnicę do kolan, na której wymalowane były zielone, żółte i czerwone ryby na błękitnym atłasie. Jej biała bluzka, miała bufiaste, krótkie rękawy. Buty, były na wysokim obcasie, bardzo wysokim nawet i niezwykle grubym. Jej głowę zdobił olbrzymi, pomarańczowy kapelusz, a od patrzenia na niego, oczy bolały okropnie.Kobieta minęła stolik dyrektora i bez skrępowania zerknęła na kartki na nim leżące. Mruknęła coś pod nosem i podeszła do siedzących już starszych. Usiadła na ławce poprawiając swoją spódnicę zamaszyście. Odwróciła się do dyrektora i nowej nauczycielki, po czym uśmiechnęła do nich.- Pan Nobel?- zmierzyła go wzrokiem. Pracowała w szkole o wiele dłużej od niego. Stał się dyrektorem niecałe dwa lata temu, w spadku po ojcu. Poza tym faktem, kobieta odczuwała co do niego niechęć. Nie interesował się szkołą, od co.- Tak. A pani to Lucid? Sora? O ile się nie mylę..?- odezwał się. Sora pokiwała głową. Uśmiechnęła się do Victorii, z którą poznały się już na parkingu, gdyż pojawiły się tam w tym samym czasie.- Witaj kochana.- powitała ją tylko i zwróciła w stronę stolika, stojącego na środku kręgu.Nagle wszyscy zaczęli się schodzić, więc dyrektor ustąpił swojego miejsca i stanął przy mikrofonie. Jako pierwsi, od strony południowej nadeszli członkowie zespołu Nzelle. Przewodniczyła im niezwykle piersiasta kobieta, o cudownych kształtach. Jej ciemnobrązowe włosy, związane w długi warkocz opadały jej na prawy bok. Była ostro umalowana. Na sobie miała czerwoną spódnicę, dość jak na nauczycielkę krótką i czarną, obcisłą bluzkę na ramiączka, nogi zdobiły jej szpilki. Szła wyprostowana, z powagą wymalowaną na twarzy.Za nią niczym pieski przywiązane na smyczy, szło trzech chłopców. Byli widocznie zapatrzeni w nauczycielkę. Pierwszy z nich miał czarne włosy, był niski i nader przy tuszy. Od razu widać było, że będzie trudnym uczniem. Drugi, odziany w jasnoniebieską koszulę i zwyczajne zupełnie dżinsy, szedł chłopak o powalającej urodzie. Miał błękitne włosy i zupełnie niebieskie oczy. Pod prześwitującą koszulą widać było jego wypracowane, piękne mięśnie. Idąc tak, uśmiechał się tylko, na myśl o nowym, idealnym roku szkolnym. Trzeci, szedł chłopak niski, a jednak najstarszy. Nie widać było u niego żadnych mięśni, ale nie przypominał pierwszego tłuściocha. Miał ciemne włosy i jasne oczy, wpatrujące się przed siebie, w nauczycielkę. Nie można było zupełnie wyczuć jego charakteru.Grupa Nzelle, zasiadła na całej, wolnej jeszcze ławce. Dyrektor chwilę sam, nie wiedząc jak głupio to wygląda, przypatrywał się idealnej prawie że kobiecie. Pani Kenedy, bo tak właśnie miała na imię opiekunka trzech chłopców, potrafiła jednak zignorować zupełnie ich spojrzenia.Następnie pojawiła się kolejna grupka. Frenetic, zespół noszący się w ognistych barwach był prowadzony przez sympatycznego, niskiego mężczyznę. Miał on długą, ciemną brodę i szeroko się uśmiechał, dźwigając swój duży brzuch. Na sobie miał ciemnobrązową, skórzaną kurtkę, która opasana była czarnym pasem ze złotą klamrą.Jego uczniowie uśmiechali się również, ale nieco bardziej nieprzyjemnie. Pierwsza dziewczyna, jedyna jak na razie z uczennic znajdujących się na dziedzińcu, miała na sobie sukienkę po kolana, czerwoną z żółtym pasem. Jej włosy były nadzwyczajnie dziwne. Koloru blond fryzura, z jednej strony obcięta była powyżej ramion, a z drugiej ciągnęła się w dół, za same łokcie. Na dodatek na czole dziewczyny spoczywała równiutka grzywka. Średniej wysokości istotka, uśmiechała się podejrzliwie i świdrowała błękitnymi oczami. Tuż obok niej przystanął blond-włosy chłopak. Zdawał się zupełnie pasować do niej charakterem. Był wyższy i szczuplejszy, a palce jego wyglądały na przeraźliwie długie. Włosy ścięte bardzo krótko, sprawiały że wyglądał na dorosłego prawie, a w rzeczywistości, liczył sobie zaledwie piętnaście lat.Trzeci ich towarzysz, o wiele łagodniejszy od nich, był niezauważalnie przystojnym człowiekiem. Jego pachnące, brązowe włosy zwróciły uwagę paru nauczycieli, którzy zaczęli wwąchiwać się nie mając pojęcia że to właśnie on roznosi ten zapach. Był mniej więcej tak wysoki jak blond-włosa dziewczyna z jego zespołu, lecz o wiele bardziej umięśniony.Usiedli. Zaraz potem pojawiły się pozostałe zespoły, Radius i Arow.Na czele zielonych stąpał twardo po ziemi mężczyzna w garniturze, nierozłącznym ubiorem w którym zawsze go widywano. Nawet umięśniony mężczyzna, miał przylizane, ciemne włosy i bardzo twardy wyraz twarzy. Prowadził za sobą trzy dziewczyny, Kathe, Koi i Weronicę, włoszka o długich, brązowych i falowanych włosach.Radius, zespół składający się z dwóch osób płci pięknej i jednego chłopaka, jedyne zbiorowisko, które nie musiało witać zupełnie nowych członków usiadło na ławce obok Nzelle. Ich opiekun, rudy, wysoki, chudy i piegowaty, Scott, nauczyciel akrobatyki puścił oko do czarującej opiekunki zespołu samych chłopców. Odwróciła jednak wzrok.Dyrektor przejęty nieco całym zbiorowiskiem, poprawił krawat pod szyją i przemówił do mikrofonu.- Witam was, drodzy nauczyciele oraz was, drodzy uczniowie na początku nowego roku szkolnego w naszej "wspaniałej" akademii.- powiedział i rozłożył uroczyście ręce, na znak tego że on "uwielbia" tę szkołę. Uczniowie zaczęli między sobą rozmawiać, ale po chwili uciszyli się.- Jestem waszym dyrektorem, nazywam się Robin Noble i będę służył dobrą radą waszym wychowawcom, przez cały rok.- oświadczył. Zaczęto bić brawo, lecz mężczyzna uciszył zgromadzenie.- Przedstawię teraz wszystkie zespoły, które istnieją tutaj nieprzerwanie od samego początku, oraz ich członków.- wziął do ręki odpowiednią listę.- Zapraszam opiekuna zespołu Nzelle, panią Kenedy Gammę.- powiedział. Kobieta o długim warkoczu podniosła się z gracją i zbliżyła do blond-włosego dyrektora. Odwróciła się do uczniów i przejęła mikrofon.- W tym roku, jak z resztą i w poprzednim przewodniczyć będę poczynaniom wodnych smoków i ich jeźdźców, podczas zajęć z techniki lotów.- wyjaśniła. W końcu zostało to wyraźnie powiedziane. Smoki! Nowi uczniowie lekko się przejęli. Nie wspomniano im o tym. Była tylko mowa o zupełnie innym sposobie nauczania i nabyciu nowych umiejętności, które nie powinny wyjść na jaw. Kathe, pierwszoklasista pobladła.Pan dyrektor znowu odezwał się.- Tak... Zajęcia z techniki są głównym celem tego zespołu, a teraz niech cała szkoła pozna członków.- ogłosił. Zrobił krótką pauzę i zaczął wymieniać.- Kollin Prefably.- Chłopak, najbardziej nijaki z całej trójki Nzelle wyszedł na podest. Uśmiechnął się do wszystkich.- Harold Uproar.- umięśniony właściciel prześwitującej koszulki zarzucił niebieskimi włosami i niezwykle przedostał się obok dyrektora.- Oraz nowy uczeń, Albert Neon.- tłusty chłopiec, wiele się namęczył by podnieść się z niskiej ławki. gdy mu się wreszcie udało, nastąpił na stopę Kollinowi, która aż zawył z bólu. Parę dziewczyn zachichotało.- To jest skład zespołu Nzelle.- zakończył pan Robin i obecni obok niego, na kamiennej płycie, rozeszli się.- A teraz proszę o podejście, opiekuna zespołu Arow, pana Tommasa Adulta.- mężczyzna w garniturze, mocno stąpając po ziemi, aż ciarki przechodziły zbliżył się. Otrzymał mikrofon i chwilę milczał.- Moje lekcje, są bardzo ważne, bo uczyć się na nich będziecie walki.- powiedział twardo.- Jedna nieobecność, jedna ucieczka, przysięgam jak tu stoję że będzie źle.- ostrzegł. Dyrektor skinął głową.- Członkowie zespołu Arow, to Koi Wasabi.- japonka podniosła się i zadowolona podeszła.- Oraz dwie nowe panie, Kathe Comb.- dziewczyna z afro również się podniosła, lecz była bardzo zestresowana w aktualnej chwili, więc zrobiła to powoli. Zbliżyła się.- Oraz Weronica Verge.- oznajmił. Włoszka wyskoczyła z rzędu ławek i w podskokach wylądowała prawie na samym dyrektorze. Odsunął się, po czym mówił dalej.- To skład zespołu, zajmującego się walką.- wyjaśnił i wrócili na swoje miejsca.Następnie przedstawiony został zespół Radius, którego przewodnikiem był profesor Scott Lessee. Przedstawił zespół krótko: "Lubimy akrobacje, więc to właśnie w powietrzu spędzimy czas.". Jego członkami okazały się być dziewczęta: Wendy Hardy, siedemnastoletnia dziewczyna, o krótkich fioletowych włosach i żółtych oczach, która wydawała się nie zauważać otoczenia i Lea Dire, chuda, blada, wysoka i zupełnie ruda dziwaczka związująca włosy w dwa, potargane kucyki. Chłopak należący do zespołu, Włoch Andrei Cannon, siedemnastolatek mierzył wzrokiem nowych. Był opalonym przystojniakiem, o długich, gęstych włosach w ciemnym kolorze i umięśnionym ciele.Frenetic zaprezentował się źle. Miły nauczyciel, o długaśnej brodzie i prze przyjemnym wyglądzie, Fredrik Ewe z przykrością przyznał, ze do zespołu dostają się zazwyczaj uczniowie o złym i nikczemnym charakterze. Tak było i teraz. Blond-włosa, szesnastoletnia dziewczyna, o wrednym spojrzeniu szczerzyła się podle do zebranych. Była to Pola Roughly. Jej towarzysz natomiast, ten wysoki krótko ścięty blondyn, Jeremiasz Reptile, pokazał język, zupełnie niczym dziecko, Albertowi. Ostatni z nich, jako tako mógł uratować honor Freneticu. Wyszedł na środek, miło uśmiechając się do wszystkich. Pomachał im ze środka. Był to ten o pachnących włosach, Edward Soothing.Prezentacja zakończyła się. Dyrektor poszperał coś jeszcze w papierach, przedstawił pannę Kitę, tę z którą rozmawiał chwilę, oraz panią Sorę Lucid. One jako jedyne nie opiekowały się żadnym zespołem.Po całej uroczystości, towarzystwo mogło udać się na plac, było to miejsce do grillowania, pięć huśtawek i koce do urządzania pikników.Nauczyciele nie skorzystali z tej propozycji. Wszyscy poznikali gdzieś we własnych pokojach, by odpocząć po podróży. Uczniowie natomiast, bardzo chcieli poznać się nawzajem.

wtorek, 21 lipca 2015

"Wysokie lot" Rozdział 1

"Arow. Dom koreańskiego popu."

 Do pokoju, w którym nie było miejsca wolnego na ścianach, a podłoga cała była w przygotowanych do spakowania ubraniach właśnie wpadały pierwsze promienie słońca. Było to oznaką tego, że nowy dzień właśnie wstał. Coś dużego i bardzo marudnego poruszyło się pod kołdrą. Jęknęło gdy światło uderzyło mu w oczy.
- Błagam...- jęknęła dziewczyna, usiłując zasłonić sobie twarz poduszką.- Zgaśnij na wieki.- poprosiła. Lecz słońce nie zamierzało słuchać jej błagań. Wspinało się coraz wyżej.
Nastolatka odwróciła głowę w drugą stronę. Usłyszała właśnie jakieś stukoty i szuranie w pomieszczeniu obok, które służyło za kuchnię.
- Tato!- zawołała dziewczyna stłumionym przez pościel głosem. Nikt jej nie odpowiedział.- Weź no zasłoń mi żaluzję...- dodała wykończona. Zakryła się cała kołdrą.- A mówili nie baluj zbyt długo bo będziesz zmęczona...- wymamrotała wspominając uprzedni dzień. Ale była wtedy zbyt zaaferowana pakowaniem i pogawędkami z przyjaciółkami które u niej były, w ten ostatni wakacyjny dzień. Jej walizka i tak była wciąż pusta. Ktoś wyrzucił wszystkie ubrania z jej środka i trzeba było uporządkować je od nowa. Ale Kathe nie miała zamiaru o tym myśleć. Jedyne czego pragnęła, to spać.
 Jęknęła parę razy, próbując ułożyć się w jakiejś wygodnej pozycji, siedząc pod pierzyną. Ciężko jej się oddychało. Wyłoniła się niczym płaz, kładąc głowę na poduszce. Była już bardzo przebudzona, nie miała siły zamykać oczu. Spojrzała na znienawidzone, niezasłonięte żaluzją okno.
- I co? Zadowolone?- zapytała. Z elementami własnego pokoju rzadko zdarzało jej się rozmawiać, a jeśli już to rzucała w ich kierunku obelgami.
 Kathe wstała odrzucając kołdrę na podłogę. Pościel przykryła sobą cały bałagan.
- A więc która to już godzina?- zapytała samą siebie zaspana i sięgnęła po komórkę leżącą na nocnej szafce. Odczytała godzinę.- Ósma szesnaście. Aha spoko.- wymamrotała i przeciągnęła się. Na przeciwko jej łóżka, na drzwiach szafy wisiało lustro. Akurat spojrzała w nie i ujrzała swoje odbicie. Podskoczyła jak oparzona.- Ło matko!- wykrzyknęła i sięgnęła po szczotkę. Jej gęsta fryzura afro, była w tym momencie tak bardzo zdeformowana, że trudno było uwierzyć że jest stertą włosów.
 Narzędzie do oporządzania włosów utknęło we fryzurze. Kathe podbiegła do komody i zaczęła szperać w jednej z szuflad. Przewróciła ją do góry nogami, lecz nigdzie nie znalazła tego co powinno się tam znajdować. Nagle kątem oka ujrzała swój plecak podróżny, który miała wziąć ze sobą do samochodu, gdy będą jechać do akademii. Rozsunęła boczną kieszeń.
- No i proszę. Zaraz, mam nadzieję, poradzę sobie z tym koszmarem.- powiedziała wyciągając odżywkę do rozczesywania włosów. Spryskała nią je sobie dokładnie. Po chwili wzięła inny grzebień i zaczęła starannie, powoli wyciągać szczotkę.- Świetnie.- powiedziała z nutą spokoju gdy jej się udał. W tym momencie drzwi jej pokoju otworzyły się.
- Kathe? Kochanie?- odezwał się miły i opiekuńczy głos jej taty. Powoli wszedł do pomieszczenia opierając się na klamce.- Wstałaś już? No proszę. To wskakuj w ubrania i chodź na śniadanie.- powiedział uśmiechając się do ukochanej córki. Ona właśnie odłożyła szczotkę i odżywkę do plecaka.- Spakowana?- zapytał jeszcze tata, widząc to co zrobiła.
Dziewczyna jednak obruszyła się. Spakowana? Chyba wypadł jej z głowy mały szczegół. Przecież Cloe, jej przyjaciółka podczas zabawy w jej pokoju wyrzuciła ubrania z walizki. Teraz musiała je szybko spakować...
- Taaak.- skłamała wypowiadając to słowo przeciągle. Prędko się uśmiechnęła i podbiegła do taty.- O której wyjeżdżamy?- zagadnęła. Ojciec zmierzył ją srogim wzrokiem. Po chwili jednak się roześmiał.
- O dziewiątej trzydzieści skarbie.- odpowiedział i wycofał się na korytarz.- Ubieraj się i chodź coś zjeść.- dodał tylko i zamknął drzwi.
- Tak... Jasne...- zmartwiła się Kathe. Spojrzała przez ramię na kołdrę, której w końcu nie sprzątnęła.- Mam niecałe półtorej godziny na ogarnięcie tego, siebie i własnego żołądka. Nie mam szans zdążyć.- zamknęła oczy, wypędzając z siebie resztki snu. Uklęknęła na podłodze i wyciągnęła walizkę spod łóżka. Później odgarnęła pierzynę i załamała się zupełnie.- Coś dużo tego...
Nie miała czasu na składanie, wrzucała ubrania tak, by tylko się zmieściły. Na biurku leżała lista, ta którą tydzień temu dostała od administracji akademii. Było w niej zawarte to co będzie mega niezbędne do przetrwania w tej szkole. Prosili o wygodne obuwie, koszulki i spodnie których im nie szkoda, wygodne dresy, pidżamy na całe sześć miesięcy i takie tam. W końcu zapięła bagaż, dosłownie na styk. Była ósma czterdzieści sześć.
Kathe wyciągnęła walizkę z pokoju i postawiła ją w ganku. Mieszkała w apartamentowcu i całe piętro było tylko jej i taty. Kuchnia salon i korytarz tworzyły jedno pomieszczenie. Dziewczyna wskoczyła na krzesło przy stole. Była już ubrana w luźne, czarne getry, buty wiązane po kostki i ciemnoczerwoną koszulkę z wielkim diamentem. Jej włosy były już w dobrym stanie, wiec o własny wygląd nie martwiła się w tej chwili.
- Co tak długo? Naleśniki są już zimne.- odezwał się jej tata, myjąc naczynia po własnym śniadaniu. Kathe zerknęła na niego mrużąc oczy.
- Przecież mamy zmywarkę...- wymamrotała. Ojciec machnął ręką i uśmiechnął się promiennie.
- Wiem skarbie, ale ja lubię zajmować sobie czymś czas rano.- zaczął się tłumaczyć. Ona jednak wiedziała że zajmowanie sobie czasu czymkolwiek było u niego oznaką zdenerwowania.
- Przecież nic mi się tam nie stanie tato.- powiedziała łagodnie. Pokiwał głową.
- Wiem... muszę ci ufać i wierzyć że będziesz na siebie uważać... ale nie wiem w jakie towarzystwo możesz wpaść.- jęknął mężczyzna. Kathe podeszła do niego.
- Nie jestem taka podatna na środowisko.- zapewniła go.
Dziewiąta trzydzieści samochód wyjechał z garażu podziemnego. Dziewczyna wyszła głównymi drzwiami ciągnąc za sobą walizkę. Na ramieniu miała plecak. Ojciec wyszedł z samochodu i otworzył bagażnik. Włożył bagaż.
- Masz na pewno wszystko?- zapytał. Walizka była jego zdaniem dość lekka.
- Spakowałam wszystko co było na liście, plus parę swoich rzeczy.- uśmiechnęła się Kathe. Otworzyła drzwi pasażera, wsiała i zapięła pas. Tymczasem tata zamknął bagażnik i usiadł za kierownicą.
- No to w drogę.- powiedział. Widać było ze martwi się jeszcze. Z wielkim żalem wyjechał przed apartamentowiec. Minęli parę zakrętów, przejechali obok muzeum i zajechali na parking przed stacją kolejową.
- Nigdzie nie widzę tego twojego pomarańczowego samochodu...- wymamrotał mężczyzna rozglądając się. Umowa była ogólnie taka. Każdy uczeń o wyznaczonej godzinie miał się wstawić na stacji kolejowej w swoim mieście, skąd miał ich zabrać szofer, pomarańczowym samochodem. Dla pewności miał też okazać rodzicom pieczęć dyrekcji. Tutaj jednak nie było wcale widać tego pojazdu. Kathe westchnęła głośno.
- Może się spóźniliśmy?- zapytała.
- Nie możliwe. Jesteśmy na czas.- powiedział niezadowolony ojciec. Nagle usłyszeli trąbnięcie tuż za nimi. Obrócili się gwałtownie.
- O jest!- zawołała dziewczyna podekscytowana. Wyskoczyła z auta. Tata podał jej bagaż i ucałował ją mocno.
Z pomarańczowego samochodu wyszedł wysoki mężczyzna w garniturze koloru ciemnozielonego. Ukłonił się nisko i przejął cięższy bagaż.
- Witam madame, witam sir.- przywitał się elegancko.- Panna Kathe Comb, jak mniemam? Szczęśliwa dziewczyna, która otrzymała list z akademii. Miło mi pannę poznać. Nazywam się Fileash Naval. Będę pani prywatnym szoferem.- dziewczyna uśmiechnęła się na tę wiadomość. Nie mówili wcale o takich udogodnieniach. Spojrzała na tatę. Był w szoku. Być może też zmieniał właśnie zdanie o akademii?
- Mi również miło pana, panie Naval poznać. Nie uprzedzono mnie o tym że będę mieć szofera...- przyznała Kathe.
- Nikogo administracja nie uprzedziła.- uśmiechnął się. Spojrzał na zegarek, który miał na ręku.- Musimy jechać. Zaraz będziemy spóźnieni.- powiedział i ruszył do bagażnika. Włożył tam starannie walizkę. Otworzył drzwi przed Kathe i pozwolił jej wsiąść powoli. Po pożegnaniu z ojcem ruszyli.
Droga była długa. Okropnie długa. Po wyjechaniu z miasta, samochód sunął wyłącznie autostradą. Kathe miała nadzieję ze wytrzyma całą drogę, lecz nie mogła i sen ją znużył. Obudziła się dopiero na miejscu. Samochód zatrzymał się w cieniu wierzby płaczącej. Obok drzewa było piękne, jasne jezioro z którego wypływaj strumień. Widać było też wejście do szkoły, za małym kamiennym mostkiem.
Dziewczyna wyszła. Fileash poprowadził ją przez parking i wprowadził do szkoły przez duże szklane drzwi tuż za mostkiem. Korytarz główny był niezwykle wysoki i piękny. Na każdej ścianie wisiała głowa smoka, każda inna, o innych rysach i z innym medalionem na szyi. Ściany były jasnożółte, pełne donic z kwiatami. Przez środek płynął mały strumyczek tworząc błędne koło. Słychać było ptaki. Szofer poprowadził pannę do paszczy zielonego smoka.
- To jest patron zespołu, do którego jesteś przydzielona. Z jego członkami będziesz dzieliła pokój i z nimi z pewnością będziesz miała najczęściej kontakt.- powiedział. Podał jej medalion z zielonym liściem w złotej ramce i oddalił się. Walizki nie zostawił.
- Aha...- Kathe rozejrzała się dookoła. Na środku był drogowskaz.- Dormitoria? Dobra.. Co wiem? Jestem z zielonego zespołu z listkiem, nazywam się Kathe Comb, moim szoferem jest Fileash Naval...- ruszyła w stronę pokoi. Okazały się być czterema małymi, drewnianymi domkami wśród wysokich, ciemnych drzew. Każdy miał na ogrodzeniu z żywopłotu wielką tablicę z nazwą zespołu. Zielona nosiła napis: Arow.
Kathe podeszła do drzwi i zapukała. Usłyszała odgłosy koreańskiego popu. Zapukała więc jeszcze raz. Wtedy dopiero ktoś zbliżył się do drzwi. Otworzyły się delikatnie, za nimi stała piękna, blond włosa dziewczyna. Uśmiechnęła się na widok nowej.
- Witaj laska.- powiedziała. I złapała ją za rękę.- Wchodź wchodź, jesteś z Arow nie? Fajnie. Bo wiesz klasa trzecia zabrała poprzednio aż dwóch naszych członków.- powiedziała, nie dając Kathe dojść do słowa. Domek był bardzo przytulny. Mieścił w sobie kuchnię, salonik, dwie małe sypialnie i łazienkę. Na środku był dywan z wielkim zielonym smokiem. Nie ma co ukrywać, był klimacik.
- Hej.- przywitała się czarnowłosa.- Jestem Kathe.- blondynka uśmiechnęła się do niej jeszcze raz.
- Ja Koi.- powiedziała. Towarzyszka posłała jej dziwne spojrzenie, wiec od razu wolała się wytłumaczyć.- Japonka, stąd to imię.- Kathe skinęła głową na znak zrozumienia Zauważyła w rogu swój własny bagaż.
- Widzę że szofer przyniósł.- powiedziała sama do siebie, rozglądając się gdzie mogłaby wypakować.
- Tam masz pokoje, są szafy. Mamy podobno jeszcze jedną dziewczynę w teamie, więc nie wiem czy nie będziemy spały w jednym pokoju a drugi zostawimy na imprezy co?- zagadnęła. Dziewczynie w afro, pomysł się spodobał. Rozpakowała się do małej skrzyni przytwierdzonej do łóżka, wsunęła walizę pod nie i upadła na pościel jak zabita. Pachniała lawendą. Koi przysiadłą na własnym posłaniu.
- Nie wyspana?- zainteresowała się. Sama była bardzo wypoczęta.

- Mhm... Zabalowałam wczoraj.- przyznała z uśmiechem. Ale na myśl o wywaleniu ciuchów z walizki, co zrobiła Cloe, zadrżała. Nie spodobało jej się to nie ma co, ale przecież są przyjaciółkami. Raz przekroczyła granicę, więcej tego nie zrobi... prawda?

sobota, 13 grudnia 2014

"Głuche pióro" Rozdział 4

 Tego dnia czułam się przeziębiona... Tak, zapewne był by to dość ciekawy żart z perspektywy innych rzeźb... ale ja naprawdę czułam się dziwnie. Kiedyś słyszałam że przeziębienia łatwo poznać po silnym bóle gardła i w okolicach nosa... Te objawy, które mi się przytrafiły, pasowały jedynie do tej choroby. Nie jestem do końca pewna... Ale chyba przeziębieniem można się zarazić przez dotykanie wyjątkowo ciężkich rzeczy. Czy to dziwne, iż mam takie spostrzeżenia? Nikt nie był w stanie mi nigdy tego wyjaśnić... a więc czy byłam przeziębiona?
 To zaczęło się jesiennego poranka. Wielu osób nie było w szkole. Wśród uczniów mówiono, że wszyscy chorują, źle się czują, albo z powodu wielu testów w tygodniu wagarują. Ciekawe jak spędzając tak właściwie czas na wagarach... W każdym razie historia ta nie wydarzyłaby się, gdyby nie przeciętna dziewczyna z klasy Miss CC. Dlaczego określiłam ją tym mianem? Otóż... Osoba ta nie odznaczała się jakoś specjalnie na tle klasy. Była zupełnie zwyczajna, gadała ze wszystkimi, o wszystkim... Jakoś szczególnie też się nie ubierała. Znoszone dżinsy, przylegające do jej ciała plus jakaś ciemnoczerwona koszulka w białą, nieco brudną kratkę. W tym zazwyczaj widziało się na korytarzu nie tylko ją, ale także mnóstwo innych dziewcząt ze starszych czy też młodszych klas.
 Brenda Wilson, bo tak właśnie się nazywała, nie uważała się też pewnie za kogoś super. Unikała kontaktów z tylko jedną osobą w klasie, którą była Christy Carpenter. Na dobrą sprawę, mówiłam to już ale powtórzę, prawie nikt jej nie lubił. Wyjątek stanowiła Evelyn.
 A ta przeciętna dziewczyna... Cóż miała ciemnobrązowe włosy, niemalże czekoladowe i to było jedynie w niej wyjątkowe, ten nienaturalny odcień brązu na głowie. Do niego miała jasnozielone oczy w dość wyblakłej oprawie, której nie podkreślała żadnym kosmetykiem oraz delikatne, cienko zarysowane usta, które śmiały się niekiedy z suchych dowcipów...
 Tak. To właśnie przez nią przyszło mi się przeziębić. Tego dnia spóźniła się na dwie pierwsze lekcje i dopiero na przerwie przed trzecią zjawiła się na korytarzu. Nie zwróciłam na nią jeszcze uwagi, jak z resztą wszyscy, gdyż zaczaiła się pod ścianą, na sąsiednim oknie i zaczęła brudzić niezmienionym obuwiem ścianę pod parapetem. Wyjątkowo nieprzyjemny nawyk... był niestety dla niej codziennością. 
 W połowie tej dziesięciominutowej przerwy dopiero dała o sobie znać klasie. Obecny wtedy Mario, w jak zawsze bardzo barwnym ubiorze, zdecydował się w żartobliwy sposób zwrócić uwagę Brendzie. Zbliżył się wolno, ale w tak zabawny sposób, że od razu zaczęłam go z ciekawością obserwować. Stanął prawie że na baczność przed dziewczyną i zamachał ręką na powitanie. Nie miał nigdy w zwyczaju mówić "cześć", a więc od razu po ruchu dłonią przeszedł do sedna.
- Znowu sprzątaczki będą musiały szorować nawierzchnię pod oknami..- zaśmiał się. Czułam że jest skrępowany i niepewny co do tego jak zareaguje Bredna.
- Znowu? Bez przesady, ciągle tylko słyszy się, że sprzątają... a efektów jak nie było tak nie ma.- odpowiedziała mu. Co jeszcze było dość charakterystyczne dla tej dziewczyny to jej zmienność. Czasem wydawała się być niesamowicie wredna... a zupełnie innym razem stawała się przyjacielsko nastawioną przyjaciółką wszystkich.
- Nie widać? Zacznij nosić okulary!- wypsnęło się rozbawionemu Mario. Ale wtedy właśnie czekoladowłosa zmierzyła go wzrokiem zniesmaczona, zeskoczyła z parapetu i chwyciła swoją kurtkę, wraz z workiem z butami szkolnymi. Oczywiście wiadomo, że były tylko od tak, bo ich nie zmieniała. 
- A wypchaj się Albers.- warknęła, ale dość obojętnie i wykonała ruch zupełnie bez sensu. Przeniosła się na przestrzeń pod moim oknem, rzucając we mnie tym swoim workiem!
 I co stało się wtedy? Przeziębiłam się momentalnie, to jest zabolała mnie szyja oraz okolice nozdrzy. Ból był przeszywający, łamiący. Zupełnie jakby coś mi pękało... A wszystko to... Hałas... ciemność... i choroba były tak bardzo uciążliwe, że nie mogłam utrzymać się na jawie... i odpłynęłam nie będąc świadomą tego, co się dzieje.
 Obudziłam się długo po dzwonku, czując lepkie coś na nosie... szyi... Nie mogłam zobaczyć co to jest, ale wiedziałam z jakiegoś powodu że to najskuteczniejsze na moją dolegliwość lekarstwo. Ból jakby odchodził właśnie z tamtą chwilą... jednakże pojawiły się też dwie nieznajome sylwetki. Pierwsza z nich była to dość wysoka, szczupła i starsza kobieta z upiętą w kok, siwą fryzurą, która zdawała mi się być dyrektorką szkoły... oraz niższa, drobniejsza, czarnowłosa dziewczyna z uśmiechem na twarzy. Przyglądała mi się swoimi błyszczącymi oczami i sprawdzała jeszcze coś na moim ciele. Potem zwróciła się wielce zadowolona do towarzyszki.
- Gips związał. Myślę, że będzie widać... ale rzeźba nie straci na atrakcyjności.- powiedziała, kątem oka na mnie zerkając. Kim była? O czym mówiła? Pozostało dla mnie tajemnicą. Miałam w głowie zupełny mętlik i pragnęłam móc odpocząć od wszelkich hałasów po wykańczającej chorobie.
 Jak na zawołanie... Dyrektorka coś jeszcze powiedziała... a potem obie poszły w stronę wyjścia. Nastała cisza, błoga dla mych uszu. Nie wiedziałam ile jeszcze do dzwonka na przerwę... ale byłam zadowolona z faktu, że zapewne Brenda Wilson już się do mnie nie zbliży... Skoro zajęła się mną sama pani dyrektor... to sprawa musiała być poważna...
 W każdym razie, tak właśnie przeżyłam moje pierwsze i jedyne przeziębienie... o ile to było właśnie to. Dość zabawna sytuacja, iż nie mogę się nikogo zapytać...
 Jednak chciałam coś dodać jeszcze na koniec. Otóż... mam nadzieję, że czekacie do dzwonka, gdyż mam wam jeszcze wiele do opowiedzenia po tym gdy znów rozpocznie się przerwa.

wtorek, 25 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 3

 Dzień sprawdzianu to zapewne taki czas w którym ci bardziej ambitni siedzą z głową nad książką i uczą się w stresie, gdyż mimo, że wszystko umieją, boją się czegoś niespodziewanego, a ci którzy tak potocznie "mają to gdzieś" gawędzą wesoło oparci o ścianę, przeszkadzając tym pierwszym. Nigdy nie pisałam testu. Z doświadczenia innych uczniów jednak wiem, jakie to męczące, gdy nie możesz nic zupełnie zrobić, bo skupiasz się na tym jak bardzo być może zawalisz taki sprawdzian. W sumie dobrze, że tego nie przeżywałam.
 Mason Oliver, ambitny inaczej uczeń klasy Tiffany Mireles, pewnego dnia właśnie przerwę przed testem z angielskiego... niezwykle zalazł za skórę samej Miss CC. Wyjątkowo ta przerwa zapadła mi w pamięć. Nie czułam trwogi, jaką mogłoby na mnie wywrzeć zachowanie Christy. Zwyczajnie się wtedy uśmiałam.
 Jak to było.. Aha już pamiętam. Mason to chłopak dość rozbrykany, jeśli parapetowej rzeźbie można to tak określić. Zazwyczaj nie ma go przed salą lekcyjną, więc co ja tam o nim wiem... Jednakże jeśli już jest, nie da się nie zwracać na niego uwagi. Mianowicie, co mam na myśli? Zapewne w każdej klasie jest taka czarna owca, on właśnie nią był. Większość społeczności tej małej grupy, zwyczajnie za nim nie przepadała. Skakał z kąta w kąt, śmiejąc się przy tym. Czasem też przynosił kolorowe, szklane kulki, które zdarzało mu się turlać przez długość całego korytarza, do innego kolegi, lub rzucać je w koleżanki z klasy. Takie czyny... nie były często zbyt przyjaźnie odbierane, z czego Mason Oliver zwykł się śmiać. A ten śmiech, aż trudno i wstyd się przyznać, podobał mi się w nim najbardziej. Gdy wydobywał z siebie ten dźwięk, moją łuskowatą skórę przechodził dreszcz fascynacji, a on odsłaniał przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.
 Co do wyglądu Mason'a Oliver'a... był to całkowicie urokliwy chłopak. Cechami zewnętrznymi w wielkim stopniu przypominał wspaniałego księcia, nawet ubierał się podobnie. Miał puszyste, jeśli określenie to pasuje, ciemne włosy, lśniące przy każdym ruchu zdrowym blaskiem. Dodatkowo jego duże, migdałowe oczy w piwnym odcieniu, zawsze wyrażały radość, zdolną pocieszyć ludzi w potrzebie. To ceniłam. A ten odcień skóry... z jasnego przechodził w niemalże kakaowy, jednak nie do końca. Mason był kimś... kto tak jak Miss CC nie pasował do samego siebie.
 W dniu sprawdzianu zjawił się cały w skowronkach. Ciekawe dlaczego... A może zawsze podobnie się zachowywał, tylko tym razem odstawał od nerwowej atmosfery aż za bardzo?
 Wystąpił na korytarz w dość szybkim tempie, a następnie, z plecakiem na jednym ramieniu, wykonał obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. W uszach, widziałam, miał czarne słuchawki, poruszał się w rytm znany tylko jemu. I właśnie wtedy... wpadł na stojącą nieopodal Jessicę Dinkins. Dziewczyna wypuściła z rąk zeszyt, pełen notatek z czasów past i present simple, a następnie potknęła się o dłoń siedzącej na podłodze Christy Carpenter! Słychać było tylko ciche "ała", które wydobyło się z ust przestraszonej piłkarki... oraz przeraźliwy pisk z ust mścicielki.
 Miss CC momentalnie zerwała się z podłogi, jakby ktoś ją poparzył, a potem rzuciła zabójcze spojrzenie Jessice. Ta natomiast zbierała z ziemi swoje notatki. Dopiero gdy się podniosła, ujrzała ten wzrok... Aż dreszcz, co widać było, przeszedł jej po plecach. I właśnie wtedy zaczęło się piekło... A ja z parapetu zmuszona byłam je obserwować.
- Ty wredna żmijo!- wrzasnęła Carpenter, poprawiając w złości swoje czarne włosy.- Moja dłoń nie jest piłką! Jak mogłaś w tych buciorach mnie podeptać!?- wtedy chwyciła swoją rękę i pomasowała. Wszystko widziałam, Jessica wcale tak bardzo jej nie podeptała. Chodziło jedynie o honor.
 Piłkarka zadrżała i cofnęła się mimowolnie, zanim zdążyła to sobie poukładać. Potem przycisnęła do pierwsi swój zeszyt i poczerwieniała ze złości.
- Wyluzuj paniusiu.- powiedziała udając zażenowanie, co jeszcze bardziej wściekło Miss CC. Dinkins usłyszała ciche głosy ze strony koleżanek, głosy poparcia. To znów roznieciło ogień w jej sercu.
- Może i jestem paniusią, ale przynajmniej nie zachowuję się jak chłopak! Spójrz na siebie, chłopczyco!- Christy perfidnie wskazała palcem na buty tymczasowego wroga, potem na jej twarz. Na jej policzkach pojawiły się wypieki, usiłowała w jakiś sposób zgasić, wściekłość... albo wygrać.
- Nie masz prawa mnie obrażać.- syknęła tamta.
- Ha! Właśnie, że mam! Ojciec wykupi mi prawo do wszystkiego!- zawołała Carpenter, wyraźnie triumfując, gdy... Na korytarzu rozległ się wspaniały rechot, śmiech. Aż przyjemny dreszcz, przeszedł mnie od stóp do głów.
 Pod ścianą, oparty o nią stał Mason. Najwyraźniej krzyki dziewcząt przeszkodziły mu w słuchaniu utworów, a gdy doszło do niego, z jakiego powodu się pokłóciły, zwyczajnie zachciało mu się śmiać. Był niezwykle rozbawiony, aż musiał złapać się za brzuch.
- Z czego się śmiejesz Oliver!?- Miss CC wypowiadając te słowa, cisnęła w chłopaka kartą kredytową. Tym razem przedmiot nie trafił, ale nie wbił się w ścianę, ale świsnął mu koło ucha. Czarnowłosy zamilkł. Chwilę, długą chwilę trwała cisza, a potem spojrzenia tej dwójki spotkały się, a gdy to się stało, niemalże ujrzałam napięcie.
- Te, Carpenter.- syknął ostrzegawczo, odsunął się od ściany, a potem dodał.- Ja też mam coś do rzucania.- oświadczył z nikłym uśmiechem, prześwitującym przez złość. Wyjął z kieszeni seledynową kulkę wielkości monety o nominale dziesięciu groszy, po czym zamachnął się.
 Miss CC pisnęła zakrywając twarz, gdy szklana kuleczka rozbiła się w niemalże drobny pył na ścianie obok. Po klasie, która już teraz w całości przyglądała się zdarzeniu, przeszedł szmer. Większości nie podobało się zachowanie obojga, jednak Jessica Dinkins wyraźnie faworyzowała Mason'a. Zaklaskała w dłonie, potem zawołała z entuzjazmem:
- Tym razem niestety słupek!- i dokładnie w tamtym momencie zabrzmiał dzwonek.
 Gdy klasa w milczeniu wchodziła do klasy, oczywiście poddenerwowana sprawdzianem, dodatkowo wściekła za przeszkadzającą kłótnię, Mason jeszcze na chwilę zaczepił Jessicę.
- Kiedyś zawołasz "gol".- szepnął z uśmiechem wyjątkowo niegrzecznego, małego chłopca, po czym zniknęli mi z oczu.
 Jeśli rzeźba z parapetu, może wyrazić swoje zdanie, chętnie zobaczyłabym ten Gol, o którym byłam mowa. Być może, zainteresowały was relacje Jessici, Miss CC i Mason'a? Jeśli tak, czekajcie do dzwonka! Bo po nim znów będzie przerwa.

niedziela, 23 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 2

 Była burza. Dzień zdawał się być tak przerażająco ponury... Dobijał mnie, pogrążałam się w smutku z jego winy. Krople dudniły w okno. Gdzieś w oddali uderzały błyskawice. Żadna nigdy, gdy byłam na parapecie, nie uderzyła w pobliżu. Ciekawiło mnie, jak one wyglądają tak naprawdę. Czy są namacalne.. czy też nie. Może to zbiorowiska wściekłych duchów ognia... A może zgodnie z grecką mitologią ciska je Zeus? Chciałabym znać odpowiedź...
 Ten dzień nie tylko ja uważałam za okrutny. Aż połowa klasy Tiffany Mireles nie przyszła do szkoły. Może byli chorzy... albo po prostu nie chcieli moknąć w drodze. Ja nigdy nie byłam mokra...
 Mało ludzi przechadzało się po korytarzu. Nie mogłam zająć swoich myśli podpatrywaniem zachowań, podsłuchiwaniem rozmów. Ciągle tylko niepokoiłam się zdarzeniami za oknem, tym hałasem grzmotów. Strach... rzadko zdarzało mi się wtedy go doświadczać.
 Podczas tej burzy, było zupełnie ponuro. Atmosfera w jakiej się znalazłam, była okropna. Chciałabym móc wtedy uciec. Bałam się, naprawdę bałam się o swój los. Co może rzeźba z okna? Ani się nie obroni przed piorunem, ani nie uratuje się przed upadkiem, gdy ktoś zechce ją strącić. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale... Każdego dnia, moje życie mogło się skończyć, albo uszkodzić. Dopiero tamtego dnia to do mnie dotarło.
 I nareszcie na korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Było to zjawisko niespodziewane, lekko się zlękłam. Prędko jednak odetchnęłam z ulgą. Przerwa to zawsze była dla mnie chwila relaksu. Spojrzałam więc na drzwi, za którymi mieściła się sala matematyczna. Klamka poruszyła się bardzo wolno, co wykluczyło Jessicę Dinkins. Drzwi lekko się uchyliły... a potem zza nich wyszła Evelyn. Pamiętam, że obiecałam opowiedzieć wam coś o niej. A skoro przyszło mi opisywać ten burzowy dzień, zapewne nie zaszkodzi wspomnieć o tej urokliwej dziewczynie.
 Zacznę tak, że Evelyn Ballard jest najlepszą i jedyną przyjaciółką Miss CC, czyli Christy Carpenter. Zdają się być zazwyczaj nierozłączne, co dziwne bo z mojego punktu widzenia, powinny się nienawidzić. Dlaczego? Otóż Evelyn jest osobą spokojną, cichą, nie potrafiącą dobrze się ubrać. A jej przyjaciółka to zupełne przeciwieństwo. Jednak ja, która nigdy nie mogła mówić o prawdziwej przyjaźni, bo Gina w końcu... nią nie była, nie znam większej ilości powodów do przyjaźni niż tylko wspólne zainteresowania.
 Evelyn Ballard, niska dziewczyna bez talii, z czerwonymi okularami na nosie. Gdy chodziła po korytarzu... nie potrafię tego opisać. Odnosiłam wrażenie, że mogłaby mnie usłyszeć. Często czytała książki. Miała jasno rude włosy, lekko też jakby w brudnym odcieniu, sięgały jej do łopatek. A na sobie zawsze miała sweter. Kolor najwyraźniej nie grał dla niej roli. Do takiej górnej części ubioru dobierała czarną spódnicę i rajstopy, o grubości zależnej od pory roku. Wszyscy mówili że nie jest modna, że wygląda okropnie, a mimo to nigdy nie czuła się przez to gorzej. Nie zmieniała się. Na dobrą sprawę, gdyby nie jej kontakty z Miss CC, mogłaby stać się moim autorytetem.
 Evelyn wyszła z sali, z ciemnoczerwoną torbą przewieszoną przez ramie. W dłoni spuszczonej wzdłuż ciała trzymała niewielką książkę. Nie mogłam przeczytać tytułu. Jednak właśnie to... Pozwoliło mi zupełnie zapomnieć o burzy, o strachu.
 Dziewczyna, wraz z całą jej klasą miała mieć następną lekcję w sali obok. Wszyscy rozłożyli swoje rzeczy przy ścianie, przed drzwiami. Rudowłosa natomiast postawiła torbę na ziemi, pod parapetem. Sama podsadziła się i usiadła dokładnie obok mnie. To było częste zjawisko, że uczniowie zajmowali miejsca przy oknach, co było ogólnie zabronione. Evelyn najwyraźniej nie przejmowała się zakazami. Wygładziła dłonią swoją spódnicę, położyła na niej książkę po czym zerknęła w moim kierunku. Na jej twarzy, właśnie wtedy pojawił się uśmiech.
- Witaj. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moja obecność.- powiedziała. Wtedy, ten jeden raz, najwyraźniej słyszałam jej głos. Dlatego że to był dzień, jedyny w tamtym czasie, w którym Christy nie było w szkole. Gdyby była, Evelyn nigdy by się do mnie nawet nie zbliżyła.
 Pogłaskała mnie nawet, po łbie całym w łuskach. Potem podsunęła się w taki sposób otwierając książkę, że wyraźnie widziałam każdą linijkę tekstu. Nie wiem dlaczego, ale potrafiłam przeczytać każde słowo.
 Opowieść, jaką czytała dziewczyna, zapewne mówiła o życiu mężczyzny, który nieustannie podróżował. Przenosił się z miejsca na miejsce, nie miał swojego własnego kąta. Nie dane mi było przeczytać od początku... jednak... mogę przytoczyć wam to, co dokładnie pamiętam. Książka, była formą pamiętnika, a czytając każde słowo, słyszałam głos Benny'ego Molland'a...
 "Pewnego dnia lecieliśmy z odbitą z rąk Indian, piękną Rive. Podróż postanowiłem odbyć balonem. W końcu nigdzie nie było mi spieszno, a pogoda zapowiadała się obiecująco. Miałem zamiar wylądować z tą kobietą jak najdalej od Indii, wiedziałem że boi się tamtego miejsca. Podczas podróży wciąż jednak nie mogła przypomnieć sobie swojego pochodzenia. Miałem nadzieję, że amnezja nie potrwa długo, zaszczytem byłoby odstawić ją do domu.
 Za pieniądze, za które sprzedałem kolekcjonerowi z Surat, złotą statuetkę wojownika z głową tygrysa, zakupiłem balon. Ten środek transportu wydawał się być w doskonałym stanie, jak na taką podróż, jaka czekała nas oboje. Sprawdziłem wytrzymałość kosza i lin, zaopatrzyłem się w prowiant na trzy dni lotu. Rive natomiast usiłowała przekonać się do szybowania w przestworzach. Nie wydawało mi się, żeby kiedykolwiek w życiu w ten sposób podróżowała, nie było jednak wyboru.
 Wsiedliśmy któregoś dnia wieczorem bodajże, z zamiarem wylądowania po dokładnie trzech dniach lotu. Kobieta, którą miałem u swojego boku, milczała długi czas. Gdy tylko zerkałem w jej stronę, wznosząc balon w górę, widziałem lęk. Miałem nadzieję, iż wyzbędzie się go, abyśmy mogli porozmawiać.
 Tak też stało się po kilku godzinach, piękna Rive przemówiła do mnie. Nie był to wcale zobowiązujący temat. Zapytała o moją wprawę w podróżowaniu. Szczerze powiedziawszy już wtedy miałem duże pojęcie o świecie. Opowiedziałem jej więc o swoich przygodach ze stadem słoni, zapędzanych do kręgu baobabów przez trzy potężne lwice. Wspomniałem o przygodzie w Ameryce południowej, gdy moja łódź przemierzająca wody Amazonki, utknęła na mieliźnie i jak pomogli mi miejscowi poszukiwacze złota. Słuchała moich historii z zapartym tchem, a mnie rozpierała duma.
 Zagadaliśmy się. Zupełnie uszła mojej uwadze pogoda, ciemna chmura w którą wleciał nasz balon. Gdy jednak zaczęło robić się coraz ciemniej i zimniej, przejrzałem na oczy. Pioruny zaczęły błyskach wokoło. Rive pisnęła na odgłos grzmotów, ja jednak nie potrafiłem pocieszyć.. Serce podróżnika, jakie we mnie biło, zlękło się.
 Usiłowałem, bezskutecznie, wyprowadzić balon z chmury burzowej. Długi czas szarpałem się z linami, z ogniem. W końcu jedna, potężna błyskawica uderzyła o włos od kosza. Ten jednak zachwiał się poważnie. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale piękna Rive właśnie wtedy... Wypadła. Pisnęła, ujrzałem jeszcze przerażenie na jej twarzy, zdążyłem wyciągnąć dłoń... lecz nie złapałem jej. Zniknęła z mojego pola widzenia."
 Tylko tyle, z przygody Benny'ego Molland'a udało mi się przeczytać. W chwili wypadku Rive, Evelyn zamknęła książkę, z powodu dzwonka, który uszedł mojej uwadze. Zeskoczyła zgrabnie z parapetu, po czym odwróciła się do mnie. Zupełnie jakby wiedziała, że i ja czytałam tę opowieść. Uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwyciła swoją torbę i wbiegła za tłumem uczniów do klasy.
 Gdybym mogła, poprosiłabym ją o pożyczenie mi tej książki. Chciałabym móc wiedzieć czy piękna Rive przeżyła. Miałam nadzieję, że tak, była to w końcu pierwsza książka, także jedyna, którą czytałam. Nie mogła tak nieszczęśliwie się skończyć.
 Ale gdy dzwonek znów zadzwonił, nie poznałam ciągu dalszego. Wy jednak, macie taką możliwość. Zawsze będę wam opowiadać historie, gdy znów zacznie się przerwa.

piątek, 21 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 1

 Była kiedyś w moim życiu taka przerwa, pomiędzy lekcjami, na której poczułam się naprawdę szczęśliwa. Właściwie nie wiem, czy takie szczęście, które kończy się jeszcze większym cierpieniem... ma jakąś wartość. Jednak odczuwam potrzebę podzielenia się z wami, którzy mam nadzieję czytają, tą krótką historią.
 Był to dzień w którym wspomniana już poprzednio Christy Carpenter, której przezwiskiem było Miss CC, popełniła drobne przewinienie, podczas lekcji biologii. Oczywiście nie podam szczegółów, bo ich nie znam, jednak wiem, że w ruch poszedł marker. Czarne pisadło... Za użycie go, nauczyciel wstawił dziewczynie uwagę.
 Tak na marginesie, nigdy nie chodziłam do szkoły jako uczeń. Ciekawi mnie jak bym się zachowywała... Oraz co sądziłabym o tym wszystkim co słyszę, gdybym sama to kiedyś przeżywała. Śmiałe marzenia, bo to bardziej niż niemożliwe. Szkoda...
 Otóż powracając do Christy. Była córką pewnego prawnika, którego rodzice pozostałych uczniów raczej nie lubili. A ona sama, z racji wysokiej pozycji ojca, napychała sobie kieszenie kartami kredytowymi. Pamiętam jak któregoś dnia przyszła do szkoły z nową skórzaną torebką. Kolor był bardzo ładny, a ten połysk... Ktoś z klasy zażartował w tamtym momencie "Z gatunków zagrożonych, co?". Bogata dziewczyna bez chwili zawahania wyjęła z kieszeni kartę kredytową, a potem z niesamowitą siłą rzuciła nią w autora tych słów. Słowo daję, myślałam, że on zginie na miejscu, trafiłaby mu w gardło, gdyby nie zdążył się schylić. A karta kredytowa wyżłobiła dziurę w ścianie, przez co sama się zniszczyła i nie nadawała już do użytku.
 Christy Carpenter jednak, jeśli o wygląd chodzi, nie pasuje do pozycji bogatej mścicielki... Pozwólcie, że ją lekko opiszę. Więc cechuje się wcięciem w talii, co nieustannie podkreśla, nosi obcisłe ubrania. Ma długie nogi, przez co, gdyby można było, pewnie żartowaliby że zostanie modelką. Nie robią tego, bo mogą przypłacić życiem. Ma też piękne, kruczoczarne włosy, opadające jej na ramiona, równo po obu stronach. Do tego jej różana twarz, ciemne oczy... Naprawdę nie rozumiem czemu jej charakter tak gryzie się z wyglądem.
 W każdym razie, zapewne interesuje was jej przewinienie? To może się wydawać dość zwyczajne. Narysowała drobny rysunek owym markerem, na blacie ławki. Pech chciał, że została przyłapana. Jednak jej los znacie, kara musiała się odbyć, a czy wiecie co spotkało mebel?
 Tutaj właśnie zaczyna się przerwa, która była dla mnie najszczęśliwszą. Tuż po dzwonku grupka chłopców wyniosła pomazaną ławkę na korytarz, aby można było z łatwością pokazać wszystko woźnym. Ustawiono ją akurat obok parapetu na którym stałam. Od razu moją uwagę przykuła mała, lekko karykaturalne narysowana, ośmiornica. Nie myślałam nawet o tym, że mogłaby ożyć.. a jednak uśmiechnęła się do mnie.
 Co prawda "ożywieniem" tego tak do końca nazwać nie można. Ludzie nie widzą jak ja się ruszam, ani jak ruszała się ona. Podobnie też nie słychać nawoływania przedmiotów. Tylko nawzajem możemy się porozumiewać.
 Osiem ramion, namalowanego na ławce zwierzęcia, zafalowało. Skierowałam ku nim swój wzrok, wpatrując się w te ruchy. Zazdrościłam jej chwilę, w końcu nie mogłam wykonać tych czynności.
- Widzę, że mi się przyglądasz?- usłyszałam nagle. Ośmiornica przyjaźnie się uśmiechała. Odwzajemniłam ten gest, w miarę swoich możliwości.
- Owszem.- przyznałam, ale nie wiedziałam co więcej dodać, więc już się nie odezwałam.
 Minęło pięć minut przerwy, a ja siedziałam w ciszy, obok pomalowanej ławki.
- Jestem Gina, a ty? Długo tutaj jesteś?- usłyszałam w końcu. Poczułam się zadowolona z faktu, że nareszcie mogę przyjaźnie pogawędzić. Byłam ośmiornicy za taką możliwość wdzięczna. Chociaż podziękowania należały się też Christy Carpenter.
- Ping..- powiedziałam. Muszę się do czegoś przyznać. Nigdy nie miałam imienia. Skąd więc wzięło się jakieś "Ping"? To dość długa historia, zapewniam że ją kiedyś opowiem. Chodzi głównie o to, że wyrzeźbiła mnie kiedyś pewna kobieta, potem podarowała szkole. Była ona osobą z Chin. Ping Tsai, tak się nazywała. Może dlatego, jako że tylko tyle pozostało w mej pamięci, właśnie tak się przedstawiłam. Nie jestem pewna.
- Bardzo ładnie.- Gina wypuściła ustami kilka bąbelków, a ja zaśmiałam się. Uśmiech był magiczny, wciąż jest. Jednak nie dane mi już go doświadczać.
- Spodoba ci się ta szkoła. Wiesz, tyle się tutaj dzieje.- powiedziałam już nieco weselej. Dłuższą chwilę gawędziłyśmy w takiej atmosferze. Podejrzewam że się zaprzyjaźniłyśmy, chociaż nie do końca znam definicję przyjaźni. Po tym czasie, Gina wypowiedziała jeszcze takie jedno zdanie...
- Obiecaj, że wszystko, co robiłaś dotychczas, mi opowiesz.- jej ton był bardzo poważny, a ja przyrzekłam na smocze szpony, którymi mnie obdarowano.
 Zapewne opowiadałabym jej teraz historię Christy rzucającej kartami kredytowymi i razem śmiałybyśmy się, czasem trwożąc na myśl o śmierci z rąk dziewczyny... Zapewne tak właśnie by było. Tylko że, los nie sprzyja parapetowym rzeźbom... ani namalowanym ośmiornicom.
 Gdy zabrzmiał dzwonek, po całych dziesięciu minutach przyjaźni... Przyszła wściekła na klasę woźna. Trzymała w dłoni pewien płyn i przedmiot, nazywany potocznie "szmatką". Rzuciła to na ławkę Giny... A potem oblewając moją najlepszą przyjaciółkę środkiem czyszczącym... wszystko zmyła.
 Może nie jej śmierć była najstraszniejsza, ale sam fakt jaka byłam bezradna. Nic nie mogłam zrobić, zupełnie nic. Ani krzyczeć, ani ratować Giny. Gdy rozpływała się na blacie ławki, uśmiechnęła się tylko, nieco przerażona.
 Dlatego przepraszam was, ale ta opowieść ma smutny koniec. Mnie samej ciężko jest to mówić bo w końcu, to jednak smutne. Byłam uczestnikiem tego wydarzenia. Szkoda, że ludzie nie wiedzą... Przyjaźń między rysunkiem, a rzeźbą jest możliwa. Nie niszczcie jej... bo ktoś może przez to wylać potok łez, których i tak nie zobaczycie.
 A teraz uśmiechnijmy się już. Czy macie jakieś zamówienia na opowieść? Chciałabym móc opowiedzieć wam to, co was zaciekawi. Klasa Christy Carpenter na przykład, jest bardzo ciekawym zbiorowiskiem ludzi. A ja sama znam na pamięć opowiastki o Tiffany Mireles chociażby. Pamiętajcie, niedługo znów zacznie się przerwa.

środa, 19 listopada 2014

"Głuche pióro" Prolog

 Jessica Dinkins zamaszyście rzuciła swoją torbą, a ta potoczyła się po podłodze i zatrzymała dopiero przy ścianie, obok plecaków jej znajomych z klasy. Dziewczyna uniosła dłonie w triumfalnym geście, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Wykonała swój, znany już wszystkim, taniec zwycięstwa.
- Gooool!- zawołała, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Paru chłopaków ze starszej klasy, którzy właśnie przechodzili korytarzem, spojrzało na nią z ciepłym uśmiechem. Jeden z nich szepnął coś do drugiego, co szczerze ucieszyło dziewczynę. Poprawiła swoją fryzurę, po czym oparła się o nisko osadzony parapet. Westchnęła, napawając się samotnością.
 O Jessice Dinkins wiem naprawdę niewiele. Słyszałam jedynie, że gra w drużynie piłki nożnej, razem z o rok młodszym bratem i jest osobą lubiącą się popisywać. Gdy tak na nią czasem patrzę, myślę sobie co by było, gdybym znała ją bardziej osobiście. Czy inaczej bym ją wtedy opisała? Być może podałabym więcej szczegółów.
 Jednak dzięki temu, że jestem tutaj gdzie jestem, wyspecjalizowałam się w dokładnym opisywaniu wyglądu. Będąc w tym temacie, Jessica jest bardzo charakterystyczna, jeśli chodzi o cechy zewnętrzne. Przede wszystkim prawie zawsze, nawet zimą, nosi krótkie spodenki, przez co doskonale widać siniaki na jej kolanach i łydkach. Mogę dzięki temu zgadywać, jak wygląda jej gra na boisku. Z pewnością poświęca się dla zdobycia punktu.
 Dziewczyna ta dodatkowo ma krótkie włosy w odcieniu ciemnego drewna. Kosmyki te są niewyobrażalnie piękne, nawet jeśli należą do piłkarki, która zawsze związuje je w niewielką kitkę z tyłu głowy. Na jej twarzy widoczne są nieliczne piegi, które przez lato stały się mniej widoczne, dzięki słońcu. Opalenizna za to zupełnie mi nie pasowała, do jej niebieskich oczu wpadających w bladą szarość. Właściwie to nie tylko ja nie potrafię określić jaki to jest naprawdę kolor. Słyszałam kiedyś jak jej dobra znajoma z klasy, Tiffany, pytała ją właśnie o to. Sama Jessica nie udzieliła sprecyzowanej odpowiedzi.
 A skoro już wspomniałam o Tiffany Mireles, to warto by było rozwinąć ten temat, gdyż dziewczyna ta jest jedną z tych, które lubię obserwować najbardziej. Dlaczego? Przede wszystkim jest ona istotą rozsiewającą wszędzie bezinteresowne uśmiechy. Podoba mi się też fakt, że nie ulega presji grupy i nawet jeśli jej znajomym zdarza się komuś dokuczać, ona staje w obronie poszkodowanego. Co najlepsze, nikt nie ma jej tego za złe.
 Jednym słowem rozsiewa ona wokół siebie aurę przyjaźni. Dlatego może Jessica Dinkins często z nią rozmawia, mimo iż nie mają wspólnych zainteresowań, ponieważ Tiffany gra na harfie, co sprawia, że nie ma pojęcia o sporcie. Ale status muzyka bardzo pasuje do jej wyglądu. Ma ona długie, bardzo jasne, a co za tym idzie, też delikatne i zwiewne włosy, o połysku pereł. Jej podłużna, jasna twarz współgra z granatowoniebieskimi oczami w ciemnej oprawie. Może nie powinnam się tym tak zachwycać, ale nawet sam jej głos jest melodyjny i lekki. Faworyzowanie nie jest dobre, nie przepadam za tym, jednak Tiffany Mireles mogę zaliczyć do swoich wyjątków.
 Wracając do zdarzeń z tej właśnie przerwy, na której Jessica zwróciła uwagę starszych chłopców, podczas rzutu torbą. Tego dnia Tiffany nie przyszła do szkoły. Najwyraźniej się rozchorowała. Uprzedniego dnia słyszałam, jak razem z Christy i Evelyn, zupełnie innymi dziewczynami, o których opowiem już kiedy indziej, umawiały się na lody. A przecież jest już październik. Nic dziwnego, że mogła poczuć chrypę i ból gardła. Niestety nie wiem co się tak naprawdę stało, jedną z ważniejszych rzeczy jest to, że Jessica została sama.
 Stała więc oparta plecami o parapet i wpatrywała się w głąb korytarza. Duma ze zwrócenia na siebie uwagi, wygasała. Więc cóż mogła dalej robić? Zostało jej całe siedem minut, a wciąż tylko trwała w jednym miejscu, rozmyślając.
 Czasem chciałabym móc się ruszyć i namówić ludzi do działania. Na takim nic nierobieniu, marnują jedynie swój cenny czas, który może zostać wykorzystany w bardziej kreatywny sposób. Tym razem, wyręczył mnie Mario Albers. Jest to chłopak dziwny, jeśli wolno mi się tak wyrazić. Nosi zazwyczaj dość kolorowe ubrania, aczkolwiek do siebie starannie dopasowane. Jego wyraz twarzy zawsze się śmieje. Przyznam że gdy jest sam, wygląda tak jakby myślał "Nikt nie jest godzien mojego towarzystwa, dobrze im tak". Jednak to nie może być prawda. On wcale taki nie jest, gdy poobserwuje się go dłużej.
 Podszedł do Jessici żwawo, szybko, aż nie zdążyła się zorientować, że jest gdzieś w pobliżu. Na jego twarzy od razu wymalował się uśmiech. Dziewczyna jednak wcale się nie odezwała, nie specjalnie przepadała chyba za jego towarzystwem. Doprawdy to godne podziwu, bo świadomość tego wcale Maria nie zraziła. Również oparł się o parapet, po czym zdecydował zacząć rozmowę.
- Więc wiesz może co klasa wymyśliła na mikołajki?- zainteresował się, niby zupełnie obojętnie. Ja jednak słyszałam w jego głosie nadzieję, że ta rozmowa w miarę możliwości rozkwitnie. Sama trzymałabym za to kciuki, gdybym je miała.
- Nie.- odparła, najpierw krótko i bez wyrazu, Jessica. Później jednak spojrzała na chłopaka.- Wydaje mi się, że jeszcze nic nie jest ustalone?- dodała. Mario milczał. Stał do mnie tyłem, dlatego nie mam pojęcia jaki był jego wyraz twarzy.
- Tak.. Chyba masz rację..- stwierdził w końcu, po namyśle. Wiedziałam że myślał, zawsze mówił tym tonem w takim stanie.
- Ale ja osobiście chciałabym, żebyśmy poszli na pizzę.- dziewczyna wyraziła na głos własne zdanie, co i mnie i Maria zaskoczyło tak samo.- A ty?
 Chłopak podskoczył jakby z przejęciem. Mogłabym się wtedy uśmiechnąć, na taki widok.
- Cóż! Pewnie wybrałbym to samo!- oznajmił z wielkim entuzjazmem. Potem mówiąc już, gestykulował, ale ciężko jest mi to zachowanie opisać.- Dzisiaj mamy godzinę wychowawczą prawda? Możemy zgłosić pani nasz pomysł!- Jessica przysłuchiwała się temu z uśmiechem, do czasu gdy zabrzmiał dzwonek. Chciałabym móc wiedzieć co Mario jeszcze powiedział, gdy już przekroczyli próg sali.
 Z chęcią wstałabym z miejsca i weszła tam za nimi. Chociaż pewnie pierwszą rzeczą jaką bym zrobiła, gdyby to marzenie się spełniło, byłby spacer po parku. Mogłabym wtedy podziwiać prawdziwe drzewa i kwiaty.
 Nie mogę chodzić. Zapewne wiecie już kim jestem... Ale nawet jeśli.. Przecież wciąż miło będzie słuchać moich opowiadań prawda? Uczyńcie okiennej rzeźbie smoka jedną przyjemność, posłuchajcie dalej moich opowieści, a na pewno wam się odwdzięczę. Niedługo znów zacznie się przerwa.