Strony

wtorek, 25 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 3

 Dzień sprawdzianu to zapewne taki czas w którym ci bardziej ambitni siedzą z głową nad książką i uczą się w stresie, gdyż mimo, że wszystko umieją, boją się czegoś niespodziewanego, a ci którzy tak potocznie "mają to gdzieś" gawędzą wesoło oparci o ścianę, przeszkadzając tym pierwszym. Nigdy nie pisałam testu. Z doświadczenia innych uczniów jednak wiem, jakie to męczące, gdy nie możesz nic zupełnie zrobić, bo skupiasz się na tym jak bardzo być może zawalisz taki sprawdzian. W sumie dobrze, że tego nie przeżywałam.
 Mason Oliver, ambitny inaczej uczeń klasy Tiffany Mireles, pewnego dnia właśnie przerwę przed testem z angielskiego... niezwykle zalazł za skórę samej Miss CC. Wyjątkowo ta przerwa zapadła mi w pamięć. Nie czułam trwogi, jaką mogłoby na mnie wywrzeć zachowanie Christy. Zwyczajnie się wtedy uśmiałam.
 Jak to było.. Aha już pamiętam. Mason to chłopak dość rozbrykany, jeśli parapetowej rzeźbie można to tak określić. Zazwyczaj nie ma go przed salą lekcyjną, więc co ja tam o nim wiem... Jednakże jeśli już jest, nie da się nie zwracać na niego uwagi. Mianowicie, co mam na myśli? Zapewne w każdej klasie jest taka czarna owca, on właśnie nią był. Większość społeczności tej małej grupy, zwyczajnie za nim nie przepadała. Skakał z kąta w kąt, śmiejąc się przy tym. Czasem też przynosił kolorowe, szklane kulki, które zdarzało mu się turlać przez długość całego korytarza, do innego kolegi, lub rzucać je w koleżanki z klasy. Takie czyny... nie były często zbyt przyjaźnie odbierane, z czego Mason Oliver zwykł się śmiać. A ten śmiech, aż trudno i wstyd się przyznać, podobał mi się w nim najbardziej. Gdy wydobywał z siebie ten dźwięk, moją łuskowatą skórę przechodził dreszcz fascynacji, a on odsłaniał przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.
 Co do wyglądu Mason'a Oliver'a... był to całkowicie urokliwy chłopak. Cechami zewnętrznymi w wielkim stopniu przypominał wspaniałego księcia, nawet ubierał się podobnie. Miał puszyste, jeśli określenie to pasuje, ciemne włosy, lśniące przy każdym ruchu zdrowym blaskiem. Dodatkowo jego duże, migdałowe oczy w piwnym odcieniu, zawsze wyrażały radość, zdolną pocieszyć ludzi w potrzebie. To ceniłam. A ten odcień skóry... z jasnego przechodził w niemalże kakaowy, jednak nie do końca. Mason był kimś... kto tak jak Miss CC nie pasował do samego siebie.
 W dniu sprawdzianu zjawił się cały w skowronkach. Ciekawe dlaczego... A może zawsze podobnie się zachowywał, tylko tym razem odstawał od nerwowej atmosfery aż za bardzo?
 Wystąpił na korytarz w dość szybkim tempie, a następnie, z plecakiem na jednym ramieniu, wykonał obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. W uszach, widziałam, miał czarne słuchawki, poruszał się w rytm znany tylko jemu. I właśnie wtedy... wpadł na stojącą nieopodal Jessicę Dinkins. Dziewczyna wypuściła z rąk zeszyt, pełen notatek z czasów past i present simple, a następnie potknęła się o dłoń siedzącej na podłodze Christy Carpenter! Słychać było tylko ciche "ała", które wydobyło się z ust przestraszonej piłkarki... oraz przeraźliwy pisk z ust mścicielki.
 Miss CC momentalnie zerwała się z podłogi, jakby ktoś ją poparzył, a potem rzuciła zabójcze spojrzenie Jessice. Ta natomiast zbierała z ziemi swoje notatki. Dopiero gdy się podniosła, ujrzała ten wzrok... Aż dreszcz, co widać było, przeszedł jej po plecach. I właśnie wtedy zaczęło się piekło... A ja z parapetu zmuszona byłam je obserwować.
- Ty wredna żmijo!- wrzasnęła Carpenter, poprawiając w złości swoje czarne włosy.- Moja dłoń nie jest piłką! Jak mogłaś w tych buciorach mnie podeptać!?- wtedy chwyciła swoją rękę i pomasowała. Wszystko widziałam, Jessica wcale tak bardzo jej nie podeptała. Chodziło jedynie o honor.
 Piłkarka zadrżała i cofnęła się mimowolnie, zanim zdążyła to sobie poukładać. Potem przycisnęła do pierwsi swój zeszyt i poczerwieniała ze złości.
- Wyluzuj paniusiu.- powiedziała udając zażenowanie, co jeszcze bardziej wściekło Miss CC. Dinkins usłyszała ciche głosy ze strony koleżanek, głosy poparcia. To znów roznieciło ogień w jej sercu.
- Może i jestem paniusią, ale przynajmniej nie zachowuję się jak chłopak! Spójrz na siebie, chłopczyco!- Christy perfidnie wskazała palcem na buty tymczasowego wroga, potem na jej twarz. Na jej policzkach pojawiły się wypieki, usiłowała w jakiś sposób zgasić, wściekłość... albo wygrać.
- Nie masz prawa mnie obrażać.- syknęła tamta.
- Ha! Właśnie, że mam! Ojciec wykupi mi prawo do wszystkiego!- zawołała Carpenter, wyraźnie triumfując, gdy... Na korytarzu rozległ się wspaniały rechot, śmiech. Aż przyjemny dreszcz, przeszedł mnie od stóp do głów.
 Pod ścianą, oparty o nią stał Mason. Najwyraźniej krzyki dziewcząt przeszkodziły mu w słuchaniu utworów, a gdy doszło do niego, z jakiego powodu się pokłóciły, zwyczajnie zachciało mu się śmiać. Był niezwykle rozbawiony, aż musiał złapać się za brzuch.
- Z czego się śmiejesz Oliver!?- Miss CC wypowiadając te słowa, cisnęła w chłopaka kartą kredytową. Tym razem przedmiot nie trafił, ale nie wbił się w ścianę, ale świsnął mu koło ucha. Czarnowłosy zamilkł. Chwilę, długą chwilę trwała cisza, a potem spojrzenia tej dwójki spotkały się, a gdy to się stało, niemalże ujrzałam napięcie.
- Te, Carpenter.- syknął ostrzegawczo, odsunął się od ściany, a potem dodał.- Ja też mam coś do rzucania.- oświadczył z nikłym uśmiechem, prześwitującym przez złość. Wyjął z kieszeni seledynową kulkę wielkości monety o nominale dziesięciu groszy, po czym zamachnął się.
 Miss CC pisnęła zakrywając twarz, gdy szklana kuleczka rozbiła się w niemalże drobny pył na ścianie obok. Po klasie, która już teraz w całości przyglądała się zdarzeniu, przeszedł szmer. Większości nie podobało się zachowanie obojga, jednak Jessica Dinkins wyraźnie faworyzowała Mason'a. Zaklaskała w dłonie, potem zawołała z entuzjazmem:
- Tym razem niestety słupek!- i dokładnie w tamtym momencie zabrzmiał dzwonek.
 Gdy klasa w milczeniu wchodziła do klasy, oczywiście poddenerwowana sprawdzianem, dodatkowo wściekła za przeszkadzającą kłótnię, Mason jeszcze na chwilę zaczepił Jessicę.
- Kiedyś zawołasz "gol".- szepnął z uśmiechem wyjątkowo niegrzecznego, małego chłopca, po czym zniknęli mi z oczu.
 Jeśli rzeźba z parapetu, może wyrazić swoje zdanie, chętnie zobaczyłabym ten Gol, o którym byłam mowa. Być może, zainteresowały was relacje Jessici, Miss CC i Mason'a? Jeśli tak, czekajcie do dzwonka! Bo po nim znów będzie przerwa.

niedziela, 23 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 2

 Była burza. Dzień zdawał się być tak przerażająco ponury... Dobijał mnie, pogrążałam się w smutku z jego winy. Krople dudniły w okno. Gdzieś w oddali uderzały błyskawice. Żadna nigdy, gdy byłam na parapecie, nie uderzyła w pobliżu. Ciekawiło mnie, jak one wyglądają tak naprawdę. Czy są namacalne.. czy też nie. Może to zbiorowiska wściekłych duchów ognia... A może zgodnie z grecką mitologią ciska je Zeus? Chciałabym znać odpowiedź...
 Ten dzień nie tylko ja uważałam za okrutny. Aż połowa klasy Tiffany Mireles nie przyszła do szkoły. Może byli chorzy... albo po prostu nie chcieli moknąć w drodze. Ja nigdy nie byłam mokra...
 Mało ludzi przechadzało się po korytarzu. Nie mogłam zająć swoich myśli podpatrywaniem zachowań, podsłuchiwaniem rozmów. Ciągle tylko niepokoiłam się zdarzeniami za oknem, tym hałasem grzmotów. Strach... rzadko zdarzało mi się wtedy go doświadczać.
 Podczas tej burzy, było zupełnie ponuro. Atmosfera w jakiej się znalazłam, była okropna. Chciałabym móc wtedy uciec. Bałam się, naprawdę bałam się o swój los. Co może rzeźba z okna? Ani się nie obroni przed piorunem, ani nie uratuje się przed upadkiem, gdy ktoś zechce ją strącić. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale... Każdego dnia, moje życie mogło się skończyć, albo uszkodzić. Dopiero tamtego dnia to do mnie dotarło.
 I nareszcie na korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Było to zjawisko niespodziewane, lekko się zlękłam. Prędko jednak odetchnęłam z ulgą. Przerwa to zawsze była dla mnie chwila relaksu. Spojrzałam więc na drzwi, za którymi mieściła się sala matematyczna. Klamka poruszyła się bardzo wolno, co wykluczyło Jessicę Dinkins. Drzwi lekko się uchyliły... a potem zza nich wyszła Evelyn. Pamiętam, że obiecałam opowiedzieć wam coś o niej. A skoro przyszło mi opisywać ten burzowy dzień, zapewne nie zaszkodzi wspomnieć o tej urokliwej dziewczynie.
 Zacznę tak, że Evelyn Ballard jest najlepszą i jedyną przyjaciółką Miss CC, czyli Christy Carpenter. Zdają się być zazwyczaj nierozłączne, co dziwne bo z mojego punktu widzenia, powinny się nienawidzić. Dlaczego? Otóż Evelyn jest osobą spokojną, cichą, nie potrafiącą dobrze się ubrać. A jej przyjaciółka to zupełne przeciwieństwo. Jednak ja, która nigdy nie mogła mówić o prawdziwej przyjaźni, bo Gina w końcu... nią nie była, nie znam większej ilości powodów do przyjaźni niż tylko wspólne zainteresowania.
 Evelyn Ballard, niska dziewczyna bez talii, z czerwonymi okularami na nosie. Gdy chodziła po korytarzu... nie potrafię tego opisać. Odnosiłam wrażenie, że mogłaby mnie usłyszeć. Często czytała książki. Miała jasno rude włosy, lekko też jakby w brudnym odcieniu, sięgały jej do łopatek. A na sobie zawsze miała sweter. Kolor najwyraźniej nie grał dla niej roli. Do takiej górnej części ubioru dobierała czarną spódnicę i rajstopy, o grubości zależnej od pory roku. Wszyscy mówili że nie jest modna, że wygląda okropnie, a mimo to nigdy nie czuła się przez to gorzej. Nie zmieniała się. Na dobrą sprawę, gdyby nie jej kontakty z Miss CC, mogłaby stać się moim autorytetem.
 Evelyn wyszła z sali, z ciemnoczerwoną torbą przewieszoną przez ramie. W dłoni spuszczonej wzdłuż ciała trzymała niewielką książkę. Nie mogłam przeczytać tytułu. Jednak właśnie to... Pozwoliło mi zupełnie zapomnieć o burzy, o strachu.
 Dziewczyna, wraz z całą jej klasą miała mieć następną lekcję w sali obok. Wszyscy rozłożyli swoje rzeczy przy ścianie, przed drzwiami. Rudowłosa natomiast postawiła torbę na ziemi, pod parapetem. Sama podsadziła się i usiadła dokładnie obok mnie. To było częste zjawisko, że uczniowie zajmowali miejsca przy oknach, co było ogólnie zabronione. Evelyn najwyraźniej nie przejmowała się zakazami. Wygładziła dłonią swoją spódnicę, położyła na niej książkę po czym zerknęła w moim kierunku. Na jej twarzy, właśnie wtedy pojawił się uśmiech.
- Witaj. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci moja obecność.- powiedziała. Wtedy, ten jeden raz, najwyraźniej słyszałam jej głos. Dlatego że to był dzień, jedyny w tamtym czasie, w którym Christy nie było w szkole. Gdyby była, Evelyn nigdy by się do mnie nawet nie zbliżyła.
 Pogłaskała mnie nawet, po łbie całym w łuskach. Potem podsunęła się w taki sposób otwierając książkę, że wyraźnie widziałam każdą linijkę tekstu. Nie wiem dlaczego, ale potrafiłam przeczytać każde słowo.
 Opowieść, jaką czytała dziewczyna, zapewne mówiła o życiu mężczyzny, który nieustannie podróżował. Przenosił się z miejsca na miejsce, nie miał swojego własnego kąta. Nie dane mi było przeczytać od początku... jednak... mogę przytoczyć wam to, co dokładnie pamiętam. Książka, była formą pamiętnika, a czytając każde słowo, słyszałam głos Benny'ego Molland'a...
 "Pewnego dnia lecieliśmy z odbitą z rąk Indian, piękną Rive. Podróż postanowiłem odbyć balonem. W końcu nigdzie nie było mi spieszno, a pogoda zapowiadała się obiecująco. Miałem zamiar wylądować z tą kobietą jak najdalej od Indii, wiedziałem że boi się tamtego miejsca. Podczas podróży wciąż jednak nie mogła przypomnieć sobie swojego pochodzenia. Miałem nadzieję, że amnezja nie potrwa długo, zaszczytem byłoby odstawić ją do domu.
 Za pieniądze, za które sprzedałem kolekcjonerowi z Surat, złotą statuetkę wojownika z głową tygrysa, zakupiłem balon. Ten środek transportu wydawał się być w doskonałym stanie, jak na taką podróż, jaka czekała nas oboje. Sprawdziłem wytrzymałość kosza i lin, zaopatrzyłem się w prowiant na trzy dni lotu. Rive natomiast usiłowała przekonać się do szybowania w przestworzach. Nie wydawało mi się, żeby kiedykolwiek w życiu w ten sposób podróżowała, nie było jednak wyboru.
 Wsiedliśmy któregoś dnia wieczorem bodajże, z zamiarem wylądowania po dokładnie trzech dniach lotu. Kobieta, którą miałem u swojego boku, milczała długi czas. Gdy tylko zerkałem w jej stronę, wznosząc balon w górę, widziałem lęk. Miałem nadzieję, iż wyzbędzie się go, abyśmy mogli porozmawiać.
 Tak też stało się po kilku godzinach, piękna Rive przemówiła do mnie. Nie był to wcale zobowiązujący temat. Zapytała o moją wprawę w podróżowaniu. Szczerze powiedziawszy już wtedy miałem duże pojęcie o świecie. Opowiedziałem jej więc o swoich przygodach ze stadem słoni, zapędzanych do kręgu baobabów przez trzy potężne lwice. Wspomniałem o przygodzie w Ameryce południowej, gdy moja łódź przemierzająca wody Amazonki, utknęła na mieliźnie i jak pomogli mi miejscowi poszukiwacze złota. Słuchała moich historii z zapartym tchem, a mnie rozpierała duma.
 Zagadaliśmy się. Zupełnie uszła mojej uwadze pogoda, ciemna chmura w którą wleciał nasz balon. Gdy jednak zaczęło robić się coraz ciemniej i zimniej, przejrzałem na oczy. Pioruny zaczęły błyskach wokoło. Rive pisnęła na odgłos grzmotów, ja jednak nie potrafiłem pocieszyć.. Serce podróżnika, jakie we mnie biło, zlękło się.
 Usiłowałem, bezskutecznie, wyprowadzić balon z chmury burzowej. Długi czas szarpałem się z linami, z ogniem. W końcu jedna, potężna błyskawica uderzyła o włos od kosza. Ten jednak zachwiał się poważnie. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale piękna Rive właśnie wtedy... Wypadła. Pisnęła, ujrzałem jeszcze przerażenie na jej twarzy, zdążyłem wyciągnąć dłoń... lecz nie złapałem jej. Zniknęła z mojego pola widzenia."
 Tylko tyle, z przygody Benny'ego Molland'a udało mi się przeczytać. W chwili wypadku Rive, Evelyn zamknęła książkę, z powodu dzwonka, który uszedł mojej uwadze. Zeskoczyła zgrabnie z parapetu, po czym odwróciła się do mnie. Zupełnie jakby wiedziała, że i ja czytałam tę opowieść. Uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym chwyciła swoją torbę i wbiegła za tłumem uczniów do klasy.
 Gdybym mogła, poprosiłabym ją o pożyczenie mi tej książki. Chciałabym móc wiedzieć czy piękna Rive przeżyła. Miałam nadzieję, że tak, była to w końcu pierwsza książka, także jedyna, którą czytałam. Nie mogła tak nieszczęśliwie się skończyć.
 Ale gdy dzwonek znów zadzwonił, nie poznałam ciągu dalszego. Wy jednak, macie taką możliwość. Zawsze będę wam opowiadać historie, gdy znów zacznie się przerwa.

piątek, 21 listopada 2014

"Głuche pióro" Rozdział 1

 Była kiedyś w moim życiu taka przerwa, pomiędzy lekcjami, na której poczułam się naprawdę szczęśliwa. Właściwie nie wiem, czy takie szczęście, które kończy się jeszcze większym cierpieniem... ma jakąś wartość. Jednak odczuwam potrzebę podzielenia się z wami, którzy mam nadzieję czytają, tą krótką historią.
 Był to dzień w którym wspomniana już poprzednio Christy Carpenter, której przezwiskiem było Miss CC, popełniła drobne przewinienie, podczas lekcji biologii. Oczywiście nie podam szczegółów, bo ich nie znam, jednak wiem, że w ruch poszedł marker. Czarne pisadło... Za użycie go, nauczyciel wstawił dziewczynie uwagę.
 Tak na marginesie, nigdy nie chodziłam do szkoły jako uczeń. Ciekawi mnie jak bym się zachowywała... Oraz co sądziłabym o tym wszystkim co słyszę, gdybym sama to kiedyś przeżywała. Śmiałe marzenia, bo to bardziej niż niemożliwe. Szkoda...
 Otóż powracając do Christy. Była córką pewnego prawnika, którego rodzice pozostałych uczniów raczej nie lubili. A ona sama, z racji wysokiej pozycji ojca, napychała sobie kieszenie kartami kredytowymi. Pamiętam jak któregoś dnia przyszła do szkoły z nową skórzaną torebką. Kolor był bardzo ładny, a ten połysk... Ktoś z klasy zażartował w tamtym momencie "Z gatunków zagrożonych, co?". Bogata dziewczyna bez chwili zawahania wyjęła z kieszeni kartę kredytową, a potem z niesamowitą siłą rzuciła nią w autora tych słów. Słowo daję, myślałam, że on zginie na miejscu, trafiłaby mu w gardło, gdyby nie zdążył się schylić. A karta kredytowa wyżłobiła dziurę w ścianie, przez co sama się zniszczyła i nie nadawała już do użytku.
 Christy Carpenter jednak, jeśli o wygląd chodzi, nie pasuje do pozycji bogatej mścicielki... Pozwólcie, że ją lekko opiszę. Więc cechuje się wcięciem w talii, co nieustannie podkreśla, nosi obcisłe ubrania. Ma długie nogi, przez co, gdyby można było, pewnie żartowaliby że zostanie modelką. Nie robią tego, bo mogą przypłacić życiem. Ma też piękne, kruczoczarne włosy, opadające jej na ramiona, równo po obu stronach. Do tego jej różana twarz, ciemne oczy... Naprawdę nie rozumiem czemu jej charakter tak gryzie się z wyglądem.
 W każdym razie, zapewne interesuje was jej przewinienie? To może się wydawać dość zwyczajne. Narysowała drobny rysunek owym markerem, na blacie ławki. Pech chciał, że została przyłapana. Jednak jej los znacie, kara musiała się odbyć, a czy wiecie co spotkało mebel?
 Tutaj właśnie zaczyna się przerwa, która była dla mnie najszczęśliwszą. Tuż po dzwonku grupka chłopców wyniosła pomazaną ławkę na korytarz, aby można było z łatwością pokazać wszystko woźnym. Ustawiono ją akurat obok parapetu na którym stałam. Od razu moją uwagę przykuła mała, lekko karykaturalne narysowana, ośmiornica. Nie myślałam nawet o tym, że mogłaby ożyć.. a jednak uśmiechnęła się do mnie.
 Co prawda "ożywieniem" tego tak do końca nazwać nie można. Ludzie nie widzą jak ja się ruszam, ani jak ruszała się ona. Podobnie też nie słychać nawoływania przedmiotów. Tylko nawzajem możemy się porozumiewać.
 Osiem ramion, namalowanego na ławce zwierzęcia, zafalowało. Skierowałam ku nim swój wzrok, wpatrując się w te ruchy. Zazdrościłam jej chwilę, w końcu nie mogłam wykonać tych czynności.
- Widzę, że mi się przyglądasz?- usłyszałam nagle. Ośmiornica przyjaźnie się uśmiechała. Odwzajemniłam ten gest, w miarę swoich możliwości.
- Owszem.- przyznałam, ale nie wiedziałam co więcej dodać, więc już się nie odezwałam.
 Minęło pięć minut przerwy, a ja siedziałam w ciszy, obok pomalowanej ławki.
- Jestem Gina, a ty? Długo tutaj jesteś?- usłyszałam w końcu. Poczułam się zadowolona z faktu, że nareszcie mogę przyjaźnie pogawędzić. Byłam ośmiornicy za taką możliwość wdzięczna. Chociaż podziękowania należały się też Christy Carpenter.
- Ping..- powiedziałam. Muszę się do czegoś przyznać. Nigdy nie miałam imienia. Skąd więc wzięło się jakieś "Ping"? To dość długa historia, zapewniam że ją kiedyś opowiem. Chodzi głównie o to, że wyrzeźbiła mnie kiedyś pewna kobieta, potem podarowała szkole. Była ona osobą z Chin. Ping Tsai, tak się nazywała. Może dlatego, jako że tylko tyle pozostało w mej pamięci, właśnie tak się przedstawiłam. Nie jestem pewna.
- Bardzo ładnie.- Gina wypuściła ustami kilka bąbelków, a ja zaśmiałam się. Uśmiech był magiczny, wciąż jest. Jednak nie dane mi już go doświadczać.
- Spodoba ci się ta szkoła. Wiesz, tyle się tutaj dzieje.- powiedziałam już nieco weselej. Dłuższą chwilę gawędziłyśmy w takiej atmosferze. Podejrzewam że się zaprzyjaźniłyśmy, chociaż nie do końca znam definicję przyjaźni. Po tym czasie, Gina wypowiedziała jeszcze takie jedno zdanie...
- Obiecaj, że wszystko, co robiłaś dotychczas, mi opowiesz.- jej ton był bardzo poważny, a ja przyrzekłam na smocze szpony, którymi mnie obdarowano.
 Zapewne opowiadałabym jej teraz historię Christy rzucającej kartami kredytowymi i razem śmiałybyśmy się, czasem trwożąc na myśl o śmierci z rąk dziewczyny... Zapewne tak właśnie by było. Tylko że, los nie sprzyja parapetowym rzeźbom... ani namalowanym ośmiornicom.
 Gdy zabrzmiał dzwonek, po całych dziesięciu minutach przyjaźni... Przyszła wściekła na klasę woźna. Trzymała w dłoni pewien płyn i przedmiot, nazywany potocznie "szmatką". Rzuciła to na ławkę Giny... A potem oblewając moją najlepszą przyjaciółkę środkiem czyszczącym... wszystko zmyła.
 Może nie jej śmierć była najstraszniejsza, ale sam fakt jaka byłam bezradna. Nic nie mogłam zrobić, zupełnie nic. Ani krzyczeć, ani ratować Giny. Gdy rozpływała się na blacie ławki, uśmiechnęła się tylko, nieco przerażona.
 Dlatego przepraszam was, ale ta opowieść ma smutny koniec. Mnie samej ciężko jest to mówić bo w końcu, to jednak smutne. Byłam uczestnikiem tego wydarzenia. Szkoda, że ludzie nie wiedzą... Przyjaźń między rysunkiem, a rzeźbą jest możliwa. Nie niszczcie jej... bo ktoś może przez to wylać potok łez, których i tak nie zobaczycie.
 A teraz uśmiechnijmy się już. Czy macie jakieś zamówienia na opowieść? Chciałabym móc opowiedzieć wam to, co was zaciekawi. Klasa Christy Carpenter na przykład, jest bardzo ciekawym zbiorowiskiem ludzi. A ja sama znam na pamięć opowiastki o Tiffany Mireles chociażby. Pamiętajcie, niedługo znów zacznie się przerwa.

środa, 19 listopada 2014

"Głuche pióro" Prolog

 Jessica Dinkins zamaszyście rzuciła swoją torbą, a ta potoczyła się po podłodze i zatrzymała dopiero przy ścianie, obok plecaków jej znajomych z klasy. Dziewczyna uniosła dłonie w triumfalnym geście, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Wykonała swój, znany już wszystkim, taniec zwycięstwa.
- Gooool!- zawołała, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Paru chłopaków ze starszej klasy, którzy właśnie przechodzili korytarzem, spojrzało na nią z ciepłym uśmiechem. Jeden z nich szepnął coś do drugiego, co szczerze ucieszyło dziewczynę. Poprawiła swoją fryzurę, po czym oparła się o nisko osadzony parapet. Westchnęła, napawając się samotnością.
 O Jessice Dinkins wiem naprawdę niewiele. Słyszałam jedynie, że gra w drużynie piłki nożnej, razem z o rok młodszym bratem i jest osobą lubiącą się popisywać. Gdy tak na nią czasem patrzę, myślę sobie co by było, gdybym znała ją bardziej osobiście. Czy inaczej bym ją wtedy opisała? Być może podałabym więcej szczegółów.
 Jednak dzięki temu, że jestem tutaj gdzie jestem, wyspecjalizowałam się w dokładnym opisywaniu wyglądu. Będąc w tym temacie, Jessica jest bardzo charakterystyczna, jeśli chodzi o cechy zewnętrzne. Przede wszystkim prawie zawsze, nawet zimą, nosi krótkie spodenki, przez co doskonale widać siniaki na jej kolanach i łydkach. Mogę dzięki temu zgadywać, jak wygląda jej gra na boisku. Z pewnością poświęca się dla zdobycia punktu.
 Dziewczyna ta dodatkowo ma krótkie włosy w odcieniu ciemnego drewna. Kosmyki te są niewyobrażalnie piękne, nawet jeśli należą do piłkarki, która zawsze związuje je w niewielką kitkę z tyłu głowy. Na jej twarzy widoczne są nieliczne piegi, które przez lato stały się mniej widoczne, dzięki słońcu. Opalenizna za to zupełnie mi nie pasowała, do jej niebieskich oczu wpadających w bladą szarość. Właściwie to nie tylko ja nie potrafię określić jaki to jest naprawdę kolor. Słyszałam kiedyś jak jej dobra znajoma z klasy, Tiffany, pytała ją właśnie o to. Sama Jessica nie udzieliła sprecyzowanej odpowiedzi.
 A skoro już wspomniałam o Tiffany Mireles, to warto by było rozwinąć ten temat, gdyż dziewczyna ta jest jedną z tych, które lubię obserwować najbardziej. Dlaczego? Przede wszystkim jest ona istotą rozsiewającą wszędzie bezinteresowne uśmiechy. Podoba mi się też fakt, że nie ulega presji grupy i nawet jeśli jej znajomym zdarza się komuś dokuczać, ona staje w obronie poszkodowanego. Co najlepsze, nikt nie ma jej tego za złe.
 Jednym słowem rozsiewa ona wokół siebie aurę przyjaźni. Dlatego może Jessica Dinkins często z nią rozmawia, mimo iż nie mają wspólnych zainteresowań, ponieważ Tiffany gra na harfie, co sprawia, że nie ma pojęcia o sporcie. Ale status muzyka bardzo pasuje do jej wyglądu. Ma ona długie, bardzo jasne, a co za tym idzie, też delikatne i zwiewne włosy, o połysku pereł. Jej podłużna, jasna twarz współgra z granatowoniebieskimi oczami w ciemnej oprawie. Może nie powinnam się tym tak zachwycać, ale nawet sam jej głos jest melodyjny i lekki. Faworyzowanie nie jest dobre, nie przepadam za tym, jednak Tiffany Mireles mogę zaliczyć do swoich wyjątków.
 Wracając do zdarzeń z tej właśnie przerwy, na której Jessica zwróciła uwagę starszych chłopców, podczas rzutu torbą. Tego dnia Tiffany nie przyszła do szkoły. Najwyraźniej się rozchorowała. Uprzedniego dnia słyszałam, jak razem z Christy i Evelyn, zupełnie innymi dziewczynami, o których opowiem już kiedy indziej, umawiały się na lody. A przecież jest już październik. Nic dziwnego, że mogła poczuć chrypę i ból gardła. Niestety nie wiem co się tak naprawdę stało, jedną z ważniejszych rzeczy jest to, że Jessica została sama.
 Stała więc oparta plecami o parapet i wpatrywała się w głąb korytarza. Duma ze zwrócenia na siebie uwagi, wygasała. Więc cóż mogła dalej robić? Zostało jej całe siedem minut, a wciąż tylko trwała w jednym miejscu, rozmyślając.
 Czasem chciałabym móc się ruszyć i namówić ludzi do działania. Na takim nic nierobieniu, marnują jedynie swój cenny czas, który może zostać wykorzystany w bardziej kreatywny sposób. Tym razem, wyręczył mnie Mario Albers. Jest to chłopak dziwny, jeśli wolno mi się tak wyrazić. Nosi zazwyczaj dość kolorowe ubrania, aczkolwiek do siebie starannie dopasowane. Jego wyraz twarzy zawsze się śmieje. Przyznam że gdy jest sam, wygląda tak jakby myślał "Nikt nie jest godzien mojego towarzystwa, dobrze im tak". Jednak to nie może być prawda. On wcale taki nie jest, gdy poobserwuje się go dłużej.
 Podszedł do Jessici żwawo, szybko, aż nie zdążyła się zorientować, że jest gdzieś w pobliżu. Na jego twarzy od razu wymalował się uśmiech. Dziewczyna jednak wcale się nie odezwała, nie specjalnie przepadała chyba za jego towarzystwem. Doprawdy to godne podziwu, bo świadomość tego wcale Maria nie zraziła. Również oparł się o parapet, po czym zdecydował zacząć rozmowę.
- Więc wiesz może co klasa wymyśliła na mikołajki?- zainteresował się, niby zupełnie obojętnie. Ja jednak słyszałam w jego głosie nadzieję, że ta rozmowa w miarę możliwości rozkwitnie. Sama trzymałabym za to kciuki, gdybym je miała.
- Nie.- odparła, najpierw krótko i bez wyrazu, Jessica. Później jednak spojrzała na chłopaka.- Wydaje mi się, że jeszcze nic nie jest ustalone?- dodała. Mario milczał. Stał do mnie tyłem, dlatego nie mam pojęcia jaki był jego wyraz twarzy.
- Tak.. Chyba masz rację..- stwierdził w końcu, po namyśle. Wiedziałam że myślał, zawsze mówił tym tonem w takim stanie.
- Ale ja osobiście chciałabym, żebyśmy poszli na pizzę.- dziewczyna wyraziła na głos własne zdanie, co i mnie i Maria zaskoczyło tak samo.- A ty?
 Chłopak podskoczył jakby z przejęciem. Mogłabym się wtedy uśmiechnąć, na taki widok.
- Cóż! Pewnie wybrałbym to samo!- oznajmił z wielkim entuzjazmem. Potem mówiąc już, gestykulował, ale ciężko jest mi to zachowanie opisać.- Dzisiaj mamy godzinę wychowawczą prawda? Możemy zgłosić pani nasz pomysł!- Jessica przysłuchiwała się temu z uśmiechem, do czasu gdy zabrzmiał dzwonek. Chciałabym móc wiedzieć co Mario jeszcze powiedział, gdy już przekroczyli próg sali.
 Z chęcią wstałabym z miejsca i weszła tam za nimi. Chociaż pewnie pierwszą rzeczą jaką bym zrobiła, gdyby to marzenie się spełniło, byłby spacer po parku. Mogłabym wtedy podziwiać prawdziwe drzewa i kwiaty.
 Nie mogę chodzić. Zapewne wiecie już kim jestem... Ale nawet jeśli.. Przecież wciąż miło będzie słuchać moich opowiadań prawda? Uczyńcie okiennej rzeźbie smoka jedną przyjemność, posłuchajcie dalej moich opowieści, a na pewno wam się odwdzięczę. Niedługo znów zacznie się przerwa.

wtorek, 18 listopada 2014

A opowieść ta zaczęła się...

Właśnie się zaczyna!
Jestem naprawdę bardzo zadowolona z końcowego wyglądu mojego bloga, myślę że i odbiorcom (czyli wam) też się spodoba. Chciałam żeby było bajecznie, a te wszystkie znaki trefl, kier, pik i caro, kojarzą mi się bardzo z Krainą czarów, a więc jest magicznie. Cieszy mnie fakt, że zakładki działają (zachęcam do wejścia w nie). Niebawem zacznę publikować. Ogólnie chcę wstawić Głuche pióro, które jest w zakładce powyżej, oraz jakąś ala baśń.. albo i nie. Nie obiecuje, że będę miała pomysł na to drugie, więc może lepiej na nic się nie szykować.
Ach jeszcze jedna ważna informacja o której jeszcze nie wspomniałam. Współtwórcą bloga stanie się też mój magiczny (zmyślony, ale on o tym nie wie, więc lepiej mu nie mówcie) jednorożec. Ma bujną wyobraźnie, zupełnie jak ja, więc razem na pewno damy radę umilić czas czytelnikom. Postaram się wstawiać części historii.. co tydzień, a w wolnym czasie, o ile naprawdę jakiś znajdę, umieszczę króciutkie opowiadania dotyczące na przykład... hm... świąt? Mam już na jedno pomysł, może wstawię na mikołaja, jako prezent.
Tak więc to w skrócie. Bardziej rozpisywać się nie będę. A jeśli już to czytasz, to znaczy że być może się zainteresowałeś. Proszę, pośledź moje działania, albo daj mi rady na email'a z zakładki o mnie. Będę wdzięczna, jeśli staniesz się wiernym czytelnikiem.

To by było na tyle! Do następnego wpisu!